Opublikowana przed 11 laty książka „Niespodziewane skutki rozwodu” Judith Wallerstein wywołała skandal. Feministki nazywały ja pseudonaukowcem, co ona zbywała uśmiechem pełnym pobłażliwości. 78-letnia już wówczas emerytowana psycholog być może nie przepadała za zbytnim rozgłosem, ale cieszyła się, że przekaz o szkodliwości rozwodów dotrze do milionów ludzi. Ona sama nigdy nie miała wątpliwości, że szybkie rozwiązywanie związków małżeńskich jest rzeczą złą. Ale gdy zaczynała swoje badania na początku lat 70. wszystkie „kobiety nowoczesne” mówiły i pisały o niepotrzebnym „rzucaniu się kotletami i talerzami na oczach dziecka”. Nikt przy zdrowych zmysłach nie miał wątpliwości, że toksyczny związek musi się rozpaść dla dobra dziecka. Gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że pierwszym, który zezwolił na wprowadzenie rozwodu bez orzekania o winie był gubernator Kalifornii Ronald Reagan, w późniejszych latach pierwszy rozwiedziony prezydent USA. Andrew Charlin, wpływowy socjolog zajmujący się sprawami rodziny gromił ją wtedy za „opowiadanie bzdur” o szkodliwości rozwodów. Po latach przyznał jej rację, choć ciągle uważa, że Wallerstein wyolbrzymia szkody jakie przynoszą rozwody. Ona sama odpowiada, że trudno byłoby uznać, że dzieci z okolic, które objęła swoim badaniem są wyjątkowe jeśli chodzi o ilość patologii. To typowa „biała Ameryka”, żaden Bronx!  Większość owych dzieci pochodziło z zamożnych rodzin!


Wallerstein przez ćwierćwiecze obserwowała 93 dzieci (początków było ich nawet 131) z 60 rozbitych związków. Wszystkie mieszkały w tym samym hrabstwie Marin w Kalifornii. Po latach okazało się, że w większym stopniu nadużywają alkoholu i narkotyków niż ich rówieśnicy z „normalnych” rodzin oraz mają większe trudności z kształtowaniem dobrych relacji w założonych przez siebie rodzinach. Z ogólnokrajowych badań dokonywanych w całej Ameryce wynika też, że aż 85 proc. przestępstw kryminalnych dokonywanych jest przez dzieci z rozwiedzionych rodzin, cztery piąte proc. seryjnych morderców pochodzi właśnie z rozbitych związków, a 80 proc. pacjentów szpitali psychiatrycznych to dzieci, których rodzice się rozwiedli. To właśnie one popełniają 75 proc. wszystkich samobójstw, mniej więcej podobny odsetek uzależnia się od narkotyków (te statystyki przytaczało także Pismo Poświęcone Fronda w 2006 roku). Takie dzieci wcześniej od swoich rówieśników przechodzą inicjację seksualną, rzadziej się pobierają i częściej rozwodzą – w ten sposób przekazują swoje problemy kolejnemu pokoleniu. Wallerstein na podstawie wieloletnich wywiadów z owymi „dziećmi” odkryła, że szok porozwodowy rozłożony jest w czasie. Jej zdaniem prawdziwe cierpienie spotyka je dopiero w dorosłości. Po pierwsze, owe dzieci nie potrafią stworzyć prawidłowych relacji z drugą osobą. Nigdy nie widzieli zgodnych rodziców, sami więc improwizują. „Dziecko z rozbitego związku w wieku dorosłym jest jak tancerz, który nigdy nie widział tańca” – tak obrazowo ujmowała to Wallerstein.  Nawet ci, którzy tkwią w dość „solidnych” związkach mają kłopoty z rutynowymi konfliktami. „Nawet jak mój mąż spóźnia się tylko 5 minut, to myślę sobie z kim on mnie teraz zdradza” – wyznała /

Wallerstein  jedna z kobiet, której matka była notorycznie zdradzana przez ojca. - Kiedyś wydawało mi się, że fraza „zostańmy razem dla dziecka”  jest pusta i nic nie warta. Dzisiaj wiem, że nawet jeśli rodzice nie sypiają ze sobą, to lepiej, żeby byli razem. Właśnie dla dobra dziecka – mówi Wallerstein. Najbardziej jej szokującym twierdzeniem jest przekonanie, że dziecko łatwiej zaakceptuje śmierć jednego z rodziców niż ich rozejście się. „W przypadku śmierci mamy stratę. Zaś w przypadku rozwodu mamy i stratę i poczucie porażki. Dziecko zawsze będzie uważało, że to ono było powodem rozwodu” – uważa niepokorna psycholog. Kiedy ogłosiła te ostatnie rewelacje, życie skromnej pani psycholog wzięto pod lupę  i tu szukano klucza do owych radykalnych poglądów na rozwody. Okazało się, że sama straciła ojca w wieku lat ośmiu. Długo nie wierzyła w jego śmierć, bo matka, rosyjska Żydówka nie zabrała ją na pogrzeb. Wcześniej mówiła jej, że „tata wyjechał w interesach”. Problem w tym, że nikt nie udowodnił Wallerstein błędów metodologicznych. Swoją ostatnią książkę pisała razem z dwoma kobietami – naukowcami, które nie pasują nijak do stereotypu religijnej prawicy. Na nic także zda się szukanie traum w małżeństwie pani Judith. Nigdy się nie rozwodziła. Po studiach poznała  psychoanalityka Roberta Wallersteina i urodziła mu troje dzieci. Każde z nich żyje w szczęśliwym związku i wychowuje już własne potomstwo.


Jeszcze w swojej książce „Druga szansa” z 1989 roku pisze o tym, dlaczego powtórne małżeństwa rozwiedzionych nie są lepsze. Bo te, rozpadają się tak samo często jak pierwsze. Wydawałoby się, że ktoś rozwiedziony powinien być już mądrzejszy o jedno życiowe załamanie. Tymczasem z jej badań wynika co innego: ludzie popełniają te same błędy i często żałują, że rozbili, bądź pozwolili na zniszczenie pierwszego małżeństwa. Poza tym pary, które wzięły ślub ponownie, mają większe problemy od debiutantów: dzieci przyjmują początkowo chłodno nowego współmałżonka, często podobnie jest z nowymi teściami. Macocha próbuje często konkurować z matką biologiczną, itd. Wallerstein pisze także o tym jak bardzo szkodliwe są rozwody starszych par. Nie podawała przy tym żadnych statystyk, ale opisywała przeżycia młodych małżonków, których rodzice się rozwiedli. „Decyzja rodziców o rozwodzie zawsze uderza rykoszetem w małżeństwo dzieci, bo te tracą wzór postępowania. Fizycznie zniszczone zostaje także ‘bezpieczne gniazdo’ jakim jest dom rodzinny” – przypomina Wallerstein.


Tematyka rozwodów jest rzadko poruszana przez polskie media. Sytuacja tymczasem jest niewesoła: w roku 1980 rozwiodło się 39 tys. Polaków, 14 lat później rozwodów było już 56 tys. W roku 2006 rozbitych zostało prawie 72 tysiące związków. Po małym spadku w następnych dwóch latach w 2009 roku wskaźnik rozwodów poszybował ponad owe 72 tysiące, co okazało się rekordem wszechczasów. Okazało się, że ponad połowa mężczyzn-rozwodników i trzy czwarte rozwodzących się kobiet ma mniej niż 24 lata. – Część z tych związków dałoby się uratować, gdyby wprowadzić przepis umożliwiający złożenie pozwu o rozwód np. dopiero po roku od zawarcia małżeństwa – mówi socjolog Antoni Szymański, członek Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski.

/

Prasa pisała o nieznośnych „trudach życia”. Łatwo jednak wszystko zrzucić na „trudności na rynku pracy”. Małolaty śledzą chwilowe burzliwe życie wielkich gwiazd oraz pomniejszych celebrities i zaczynają naśladować ich obyczaje. Nie na darmo wielka dama polskiego kina Beata Tyszkiewicz powiedziała w wywiadzie dla „Vivy”, że „życie jest zbyt długie by dzielić je z jednym mężczyzną”.


Innym problemem jest prawo: w przeciwieństwie do pary małżeńskiej, samotny rodzic może rozliczać się z dzieckiem. Jeszcze siedem lat temu prawie zawsze sądy oferowały tzw. posiedzenie pojednawcze. Sporo par zmieniało zdanie po takiej rozprawie. Dziś można dostać rozwód od razu, już na pierwszym posiedzeniu. – Zdarza się, że sami małżonkowie są zdumieni tempem sprawy rozwodowej. Niektórzy mieli nadzieję, że sąd będzie ich skłaniał do pogodzenia się. „Już po wszystkim?” – dziwią się. Pamiętajmy, że w grę często wchodzą ambicje, które można okiełznać i uratować małżeństwo – mówi Antoni Szymański. W 70 proc. spraw rozwodowych małżeństwa rozwiązywane są one bez orzekania o winie.


Wprawdzie od kilku lat można dobrowolnie korzystać z usług mediatorów, którzy odwodzą od rozwodu (ich skuteczność szacuje się na 20-25 proc. wśród przypadków ludzi godzących się na interwencję psychologów), ale to zdecydowanie za mało, by powstrzymać falę rozwodów. Szymański postulował, by stosować mediacje obligatoryjnie w przypadku, gdy w rozwodzący się są rodzicami małoletniego dziecka (np. w Norwegii chcący się rozwieść rodzice muszą przed sprawą odbyć spotkanie z psychologami, którzy uświadamiają im skutki rozwodu dla dzieci). Żądał upowszechnienia profesjonalnego i dostępnego poradnictwa małżeńskiego i rodzinnego. Mówił otwarcie, że w przypadku rozwodów łamane jest podstawowe prawo dziecka do życia i wychowania przez oboje rodziców.


„Niezgodność charakterów” to formuła akceptowana dzisiaj niestety przez wszystkie środowiska od lewicy do prawicy. Rozpoczęta niedawno kampania przeciw rozwodom prowadzona przez Fundację Mama i Tata zasługuje na wyjątkowe uznanie, choć w mediach informacje o niej pojawiają się rzadko. Cierpienie rozłożone na raty to nie jest chwytliwy temat. A ponure rezultaty badań słynnej psycholog z Berkeley wydają się być nieprawdopodobne nawet dla zawodowych łowców sensacji.


Rafał Geremek