Jedna z najbardziej wstrząsających scen Ewangelii: prorok zostaje zabity z powodu kaprysu młodej dziewczyny, namówionej przez jej matkę! To jak gdyby ironia, farsa, całkowita kpina z powagi wiary w Boga jedynego, który jest Panem nieba i ziemi, i z posłania proroka. Bóg mówi w pierwszym dzisiejszym czytaniu do swojego Proroka:

Oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię [zwyciężyć], gdyż Ja jestem z tobą – wyrocznia Pana – by cię ochraniać (Jr 1,18n).

Jednak św. Jan został zabity. Czyżby Bóg nie chciał go obronić? Nie! Jan miał inną misję do spełnienia niż Jeremiasz. On przygotowywał drogę Synowi Bożemu. Kiedy doniesiono Panu Jezusowi o tym, co się stało, udał się na samotną modlitwę. Wiedział, że św. Jan Chrzciciel jest Jego prorokiem i jego śmierć zapowiada Jego własną śmierć. Rzeczywiście później Jego śmierć będzie w wymiarze ludzkim podobną tragifarsą. Tak ją przeżywali uczniowie idący w dzień zmartwychwstania do Emaus:

To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali (Łk 24,19n).

Podobnie jak uczniowie Jezusa byli po śmierci Pana całkowicie rozbici, tak samo uczniowie Jana całkowicie załamani pogrzebali ciało Jana i przyszli do Jezusa. Takie wydarzenia wydają się podważać naszą wiarę w Boga miłosiernego, który nie tylko pragnie dobra człowieka, ale jest obecny w życiu każdego z nas i robi wszystko, aby nasze dobro się wypełniło. Wielu ludzi po takich doświadczeniach się załamuje. Bóg wydaje się bezsilny i to nawet wówczas, gdy wchodzi w grę życie Jego sług, którzy w Jego imię głoszą słowo, jak to było w przypadku Jana. Jest to niezmiernie trudne doświadczenie. Wszystko wydaje się tracić sens, jakikolwiek wysiłek, walka o dobro w wymiarze królestwa Bożego przegrywa pokonana całkowitą niedojrzałością, głupotą i wyuzdaną zmysłowością. Gdzie tu szukać sensu?

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Jr 1, 17-19; Mk 6, 17-29

Dopiero w tym kontekście trzeba przeczytać słowa Pana Jezusa: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8,35). Na tym polega krzyż Chrystusa. Dopiero w takiej ostatecznej „klęsce”, gdy zawierzymy Bogu jak Jezus na krzyżu: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23,46), prawdziwie wszystko oddajemy Bogu i pozwalamy Mu w nas dokonać tego, co wydaje nam się nawet niewyobrażalne. Wtedy także okaże się, najczęściej już nie dla nas, ale dla innych, że ziarno wrzucone w ziemię przynosi obfity owoc.

Wydaje się, że wielu szlachetnych ludzi, mających bardzo dobre zamiary, poświęcających swoje życie dla Kościoła, w obliczu takiego doświadczenia załamuje się, odchodzi i szuka gdzie indziej sposobów realizacji swoich „dobrych” zamierzeń. Nie potrafili obumrzeć. Nie zrozumieli logiki krzyża. Nie dotarły do nich słowa głoszące, że trzeba umrzeć, aby prawdziwie odnaleźć życie. Ale krzyż i tak stanie na ich drodze; być może w bardziej dramatycznym wymiarze, być może w postaci długo trwającego bólu braku wypełnienia swojej misji. To niebezpieczeństwo uchylenia się przed krzyżem nieustannie jest aktualne przed nami. Póki nie zrozumiemy logiki krzyża, nie zrozumiemy prawdziwie Chrystusa i Jego dzieła. Nie zrozumiemy, na czym polega wyzwolenie i nowe życie, jakie nam przynosi.

Jan Chrzciciel, największy z ludzi, jacy się narodzili z niewiasty, jak o nim powiedział Pan Jezus, musiał doświadczyć całkowitego wyniszczenia, aby prawdziwie wypełnić misję tego, kto przyszedł jako głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki (Mk 1,3).

 

Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi

Źródło: www.ps-po.pl