Filoteusz rozpoczyna swoje dzieło „O czujności” od zdania: „Na płaszczyźnie duchowej toczy się w nas walka, która jest cięższa od widzialnej”.

Na początku autor wyróżnia płaszczyznę duchową i widzialną. Ta pierwsza odnosi się do tego, co duchowe (a więc również do naszej duszy),  do rzeczywistości niewidzialnej, a w konsekwencji do wieczności. Płaszczyzna widzialna odnosi się do szeroko rozumianej materii, czyli do naszego ciała, życia zmysłów, rzeczywistości świata materialnego. To doczesność.

Jest zaś ona rzeczywistością przemijania. Wszystko w niej jest, a jednocześnie jest jakby pozorem rzeczywistości. Wszystko w niej wskazuje na nietrwałość, która każe nam szukać rzeczywistości wiecznej, niezmiennej i trwałej. Straszne w naszej doczesności jest to, że nie myślimy, aby ją maksymalnie wykorzystać, aby wszystko robić doskonale według woli Bożej. Nasze życie doczesne to trwała i stała okazja do czynienia dobra i życia łaską.

Dlaczego od tego zaczyna swój traktat Filoteusz? Jest to bowiem rzecz podstawowa, która jednocześnie często nam umyka. W rytmie dnia codziennego, w pogoni za różnymi sprawami, nie za bardzo zdajemy sobie sprawę z konsekwencji tego podziału. Jego zaś przywołujemy w każdą niedzielę, gdy odmawiamy Credo. Wyznajemy przecież w nim Boga, jako Stworzyciela rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Praktyka modlitwy Jezusowej jest doskonałą okazją, aby świadomość ulotności doczesności i trwałości wieczności była w nas stale obecna. Skoro mówimy o modlitwie nieustannej, to w konsekwencji nieustanna jest w nas również pamięć o podziale, który przypomina nam Filoteusz. Modlitwa Jezusowa ma nas uwrażliwiać na prawdę o rzeczywistości, w której żyjemy.

Ten zaś podział rodzi ponadto ścisłe dla nas konsekwencje. Stawia przed nami pytanie o wybór życia, jak również o jego cel. Do czego chcę dążyć? Gdzie jest kres mojej drogi? Być może dlatego Filoteusz pisze dalej tak: „Kto stara się o świętość, ten w swym umyśle wytrwale winien dążyć do celu: dokładnie zachować w sercu pamięć o Bogu, niby perłę albo inny drogocenny kamień”.

Kto stara się o świętość? Kto jej pragnie? Aby lepiej to sobie wyobrazić należy przywołać rzecz podstawową.

 

Świętość jest powołaniem człowieka. To zadanie, które stoi przed każdym z nas. My czasami boimy się świętości. Święty to człowiek radosny, szczęśliwy, to po prostu człowiek zbawiony. Każdy z nas zaś pragnie szczęścia, trwałego szczęścia; momentu, w którym już nie musi trwożliwie patrzeć w przyszłość, będąc wewnętrznie zatroskanym o to, co ma nadejść.

Stary Testament zachęca mocno do wybrania świętości:

 

«Mów do całej społeczności Izraelitów i powiedz im: Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz! (Kpł 19,2).

 

To samo jest w Nowym Testamencie:

 

Dlatego przepasawszy biodra waszego umysłu, [bądźcie] trzeźwi, miejcie doskonałą nadzieję na łaskę, która wam przypadnie przy objawieniu Jezusa Chrystusa. (…) w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty (1 P 1,13.15n).

 

To wezwanie Bóg kieruje do każdego z osobna. Każdego pragnie obdarzyć szczęściem, którego końca nie będzie. Ten stan czeka na każdego z nas. Tylko od naszej osobistej decyzji zależy czy po niego wyciągniemy rękę. Jednocześnie to dążenie ma się dokonać poprzez nas umysł. Zatem jest ono oparte na rozumie. To działanie w pełni świadome. To jest zarazem bycie przytomnym, ciągle obecnym i nieustannie pamiętającym o ostatecznym celu. Wiara zatem ściśle opera się na rozumie. Nie może od niego być niezależna. Bez niego byłaby jakimś pustym wyobrażeniem. W tym wszystkim nieoceniona jest wartość modlitwy Jezusowej. Ona jest w istocie dążeniem do świętości. To chęć dojścia do tego, co trwałe, niezmienne i wieczne. To pragnienie urzeczywistnienia tego, co jest najgłębszym przedmiotem dążenia serca człowieka. To chęć osiągnięcia już stanu niezmąconego pokoju i harmonii wewnętrznej.

Brunon Koniecko OSB