Afera podsłuchowa pokazała, że mieliśmy państwo ze słomy, które nie ma ochrony kontrwywiadowczej. Kelnerzy używali w miarę prymitywnego sprzętu, jakim są dyktafony” - mówił Cezary Gmyz na antenie Polskiego Radia 24.

Dziennikarz mówiąc o wejściu funkcjonariuszy ABW do redakcji „Wprost” przed pięcioma laty i zażądaniu wydania nośników z nagraniami rozmów zarejestrowanych w restauracjach Sowa i Przyjaciele oraz Amber Room, podkreślił:

To był moment, który pokazał w pełnej krasie złowrogie oblicze rządu PO. ABW działała na zlecenie niezależnej podobno wówczas prokuratury. Cała Polska przecierała oczy ze zdumienia po tym, co zobaczyliśmy, a Donald Tusk po tej akcji gęsto tłumaczył się przed Moniką Olejnik”.

Na wspomnianych taśmach nagrano rozmowy między innymi ówczesnego prezesa NBP Marka Belki czy szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza. Gmyz mówiąc o wejściu ABW do redakcji tygodnika dodał:

To wydarzenie zdecydowanie odbiło się za małym echem na świecie, bo rząd PO był chroniony przez międzynarodowe media. Reporterzy bez Granic to organizacja lobbingowa mająca na celu promowanie liberalnej wizji świata”.

Dodał, że jego zdaniem koncepcja, wedle której za aferą podsłuchową stała Rosja, oparta była na dwóch bardzo wątłych przesłankach:

Służby za czasów Donalda Tuska nie ustaliły nic, co byłoby logiczne. Jaki interes mieliby Rosjanie w tym, by pozbywać się rządu, który był im de facto przyjazny, a Donald Tusk robił z Rosją tzw. reset”.

Dodał, że jego zdaniem nie jest do końca prawdą, że to Marek Falenta był zleceniodawcą nagrać, a jedynie trafił na proceder, który już istniał.

dam/Polskieradio24.pl,Fronda.pl