Wigilię udałem się do Texasu. Święta trzeba spędzać z rodziną. Texas leży mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Arizoną a Florydą, czyli dogodnie dla nas wszystkich. Ponadto w Dallas jest polski sklep, gdzie sprzedają udane i nieudane polskie jedzenie. Barszcz jest udany, żur też, a najbardziej udane były tam "Kasia's Uszka with beef". Gdy zobaczyłem ten napis kombinowany z dwóch języków, myślałem, że pęknę ze śmiechu, a potem, kiedy jadłem kasine uszka, myślałem, że pęknę z przeżarcia - takie pyszne!


Jedna z moich ciotek gotuje. Po śmierci Babci przejęła obowiązki Strażniczki Gniazda i to ona urządza Wigilie dla wszystkich, dba o to, by stare receptury były znane kolejnym pokoleniom, a sama po prostu gotuje najlepiej i kropka. Nigdzie poza Jej domem, nie zdarza mi się, by coś smakowało lepiej, niż u Cioci... poza tym jednym przypadkiem: "Kasia's Uszka with beef". Ciocia została daleko w tyle, a razem z Nią wszystkie znane mi polskie uszka.
Jak to możliwe, że jedzenie domowe zostało pobite na głowę przez jakąś fabryczkę Pani Kasi z Chicago; że mrożone i odgrzane było smaczniejsze, niż świeży produkt domowej roboty?


Zastanawialiśmy się nad tym wszyscy obecni przy świątecznym stole. Wyszło nam, że chodzi o jakość wsadu. W USA wołowina (beef) jest lepsza niż w Europie. I to tyle. Wołowina w USA jest mięsem wegetariańskim, gdyż jest zrobiona w 100% z trawy. Zrobiona przez organizm krów, które nigdy nie oglądały sztucznej paszy, ani obory i nigdy nie były osłabiane przez przemysłowe dojenie, lecz całe swoje krowie życie chodziły swobodnie po prerii i żarły co tam rosło. Wegetariańska wołowina zrobiona z trawy i ziół musi wygrać z mięsem z krowy ustawionej przy korycie, która robi pod siebie, a łąkę ogląda tylko przez kilka miesięcy w roku, na co dzień zaś gapi się w unijne kafelki na ścianach, kiedy jej odciągają mleko za pomocą pneumatycznych przyssawek.


Nawet w takich rzeczach jak uszka do barszczu widać, że wolność i swoboda są lepsze niż państwowa kontrola i regulacje.

 

***

 

Moja Ciotka, pomimo swego kunsztu kulinarnego, nie jest w stanie konkurować z fabrycznymi uszkami Pani Kasi z Chicago, bo Ciotka podlega Unii, a wołowina Pani Kasi pasie się na prerii i nikt się jej do niczego nie wtrąca.
Och.. i jeszcze jeden drobiazg: Pani Kasia w Ameryce kupuje swoją wołowinę trzy razy taniej niż w Polsce, a zarabia trzy razy więcej niż moja Ciotka. Średnia krajowa w USA jest mniej więcej taka sama, jak w Polsce jeśli chodzi o liczby - 2800-3500 miesięcznie - tyle, że u nas to jest 3200 w złotówkach, a u nich 3200 w dolarach...
W tej sytuacji Ciotki zwyczajnie nie stać na konkurowanie z Panią Kasią, gdyż Panią Kasię stać na wsadzanie do uszek najlepszej wołowiny świata, a mojej Ciotki nie.

 

***

 

Ten polski sklep w Dallas - mówią tam ciekawym językiem: Niech Pani nie targa tej torby, aj łil help tu de kar. Let mi. O jeszcze to wezmę, giw, giw, dont łory.


Poszedłem tam z przyjaciółmi, którzy tłumaczyli sprzedawcom, że nie rozumieją po polsku, ale w odpowiedzi słyszeli tylko: Nie szkodzi, nie szkodzi. Aj spik polisz for ju.


Obsługa w polskim sklepie w Dallas jest bardzo miła, a asortyment nad wyraz bogaty, jak na taki niszowy sklep daleko od polskich dzielnic w Chicago. Po zrobieniu zakupów, zupełnie spokojnie urządziliśmy sobie polską Wigilię: ani jednej amerykańskiej potrawy - na stole pełen zestaw trzynastu polskich dań! A dnia następnego (Amerykanie Wigilii nie obchodzą) zjedliśmy amerykańskie śniadanie bożonarodzeniowe. Polskie prezenty były otwierane we Wigilię, amerykańskie w Boże Narodzenie. Wszyscy byli zadowoleni, bo mieliśmy w ten sposób podwójne święta.

 

PS

W polskim sklepie nikt mnie nie rozpoznał, co mnie bardzo ucieszyło. Odrobina odpoczynku od mojego cienia - pana Wojtka z TV - to bardzo przyjemna odmiana, szczególnie, kiedy są święta i człowiek spędza czas z rodziną. Za to w innym sklepie, gdzie kupowałem produkty na wspomniane amerykańskie śniadanie, zaczepił mnie jakiś gość i twierdził, że mnie skądś zna, tylko nie pamięta skąd... Na szczęście był tłum i czmychnąłem w stronę kas, ale on i tak przypomniał sobie w końcu i zaczął za mną wołać: Panie Cejrowski! Cieszymy się, że Pana tu możemy gościć!!
Jeden dzień w Dallas i od razu zamieszanie. Czas wracać na pustkowia Arizony - pisze Cejrowski.

 

JW/Cejrowski.com