Znał Pan osobiście Dominique'a Vennera. Współpracowaliście przy tworzeniu jednego czasopisma...

Współpracowałem z nim przez ponad dziesięć lat czyli od momentu powstania założonego przez niego dwumiesięcznika historycznego La Nouvelle Revue d'Histoire. Dominique Venner uważał to pismo za ukoronowanie swojej kariery historyka, a w pożegnalnym liście do współpracowników pisał, że "jego znaczenie dla przyszłości przerasta nasze dzisiejsze wyobrażenia". Stanowiska redaktora naczelnego nie traktował jako pracy czy stopnia w karierze, ale jako misję, jeśli mogę pozwolić sobie na nieco patosu. Pragnął, by nie było to jedynie pismo popularyzujące historię, a zwłaszcza jej aspekty przemilczane i zmanipulowane, czyli swego rodzaju francuskie "białe plamy", ale by skłaniało również do refleksji nad teraźniejszością i przyszłością naszej cywilizacji. Leitmotivem jego artykułów wstępnych było przekonanie, że kto nie zna swej przeszłości, nie jest w stanie zadecydować o swej przyszłości. Znajomość dziejów własnego narodu i cywilizacji ma funkcję stymulacyjną wobec europejskiej "dłuższej pamięci" i może stać się ważnym czynnikiem w upragnionym europejskim przebudzeniu, w ponownym odkryciu i przyswojeniu sobie naszej tożsamości. Pomimo programowej wrogości do politycznej poprawności pismo skupiło wokół siebie nie pariasów i dziwaków, ale elitę francuskich historyków, a jego poziom sprawiał, że skutecznie konkurowało z porównywalnymi pismami mainstremowymi. I to pomimo braku oparcia w koncernach prasowych i wpływów z rynku reklam. Wokół pisma powstała także jedyna w swoim rodzaju nieformalna wspólnota czytelników, o wiele solidniejsza i głębsza niż oficjalne stowarzyszenie czy kluby.

Czy Dominique Venner był ważną i wpływową intelektualnie postacią w środowiskach "skrajnej prawicy"?

Venner to był outsiderem, samotnym wojownikiem otoczonym grupą przyjaciół. Niezwykle aktywny pozostawał w latach 50. i 60. Był jedną z głównych osobistości drugiego garnituru OAS. Spędził półtora roku w więzieniu, następnie organizował kilka kolejnych partii i organizacji nacjonalistycznych (Jeune Nation, FEN, REL). Był prekursorem działań metapolitycznych (pismo Europe Action). Pod koniec lat 60. postanowił porzucić działalność polityczną sensu stricte i poświęcić się pracy intelektualnej. Nie była to dymisja ani ucieczka, a tym bardziej efekt przegranych rozgrywek w prawicowym światku. Wręcz przeciwnie, pozycja Vennera była tak silna, że kiedy w 1972 roku powstawał Front Narodowy, to właśnie jemu organizatorzy chcieli powierzyć stanowisko szefa partii. Odejście z polityki to było raczej ofiarą. Świadomym wyrzeczeniem się aktywności uważanej za bardziej wartościową. Zaryzykowałbym twierdzenie, że podobna optyka stoi za odebraniem sobie życia.

Czy Venner w ogóle się angażował?

Oczywiście Dominique Venner nie przyjmował postawy pustelnika, nie szukał izolacji, brał chętnie udział w prawicowych inicjatywach typu Radio Courtoisie. Dawał konferencje, wydawał książki, ale zawsze chciał pozostawać z boku czynnej polityki. Na jego książkach historycznych i esejach wychowały się kolejne pokolenia działaczy narodowych.

Jakie idee nurtowały Dominique’a Vennera?

Miał ambicje, nigdy nie wyrażone wprost i raczej nieznane poza wąskim kręgiem jego przyjaciół, stworzenia oryginalnej szkoły filozoficznej. Ukuł nawet neologizm „tradycjonizm”, mając nadzieję, że zostanie spopularyzowany i przyjmie się jako nazwa prądu ideowego. Pojawia się on w jego opus magnum "Historia i tradycja Europejczyków". Różnił się on od nostalgicznego tradycjonalizmu klasycznego spod znaku de Maistre’a i de Bonalda, ale także od tradycjonalizmu evoliańsko-guenonowskiego. W dużym skrócie jego koncepcja myślowa zakłada, że pod warstwą historii cywilizacji europejskiej istnieje głębsza duchowa rzeczywistość, której owa historia jest manifestacją. Ujawnia się ona z różną intensywnością, w konkretnych realiach historycznych pod postacią kolejnych dziejowych awatarów. To europejska dusza, geniusz przodków, który Venner wspomina w swoim liście pożegnalnym.

Co to oznaczało politycznie?

Że obecny kryzys wywołany jest zapomnieniem i zaparciem się europejskiej tożsamości, i to zarówno na poziomie elit politycznych zaślepionych ideologią, jak i zwykłych ludzi, który stracili wiarę w siebie.

Jakie Venner proponował środki zaradcze?

Zachęcał do powrotu do owej zapomnianej tożsamości, do przebudzenia się. Nie chodziło o reformy instytucji, ale duchowe odrodzenie. Chodziło o mu nowych "budzicieli" (éveilleurs) takich jak Mickiewicz w Polsce czy Pearse w Irlandii. Ten powrót niekoniecznie musiałby przyjmować formy polityczne, ale kulturowe, duchowe.

Jakie odniesienia kulturowe preferował?

Jego ulubione motywy, to elitaryzm, małe grupy, rola jednostki w historii, znaczenie "nieprzewidzianego" (l'imprévu - to tytuł jednej z jego ostatnich książek), heroizm, Homer jako pierwszy wyraziciel pełni ducha europejskiego, Iliada i Odyseja jako "święte księgi", permanentność europejskich figur w sensie jüngerowskim. Np. kapitan Ragnis jako młodszy brat Leonidasa.

Kto dziś czerpie z myśli Vennera?

Choćby Blok Tożsamościowy, ale bez bałwochwalstwa. Nie jest on guru, ale jednym z inspiratorów ideowych. W sferze aktywności politycznej sięgają oni do napisanego przezeń w wiezieniu eseju Pour une critique positive. Venner ogłasza tam koniec złudzeń walki zbrojnej i możliwości przewrotu. Dokonuje redefinicji prawego wycinka sceny politycznej dzieląc ją na narodowców i nacjonalistów.

Venner dostrzegał istnienie Bloku?

Venner patrzył na młodych z Bloku z sympatia, ale bez otwartego angażowania, wolał zachować postawę myśliciela, inspiratora. Podkreślał, że zerwał z działalnością polityczną.

Czy wątek pogański, obecny u Vennera jest powszechny i silny na prawicy francuskiej?

Jest, istnieje, liczebnie pozostaje jednak marginesem. Jego siłą był "prawicowy gramscizm" czyli przeniknięcie tych ludzi i tych idei do think-tanków oraz ośrodków kierowniczych prawicy zarówno z Frontu Narodowego jak i oficjalnej, systemowej. Zazwyczaj przywołuje się tu organizację GRECE (Groupement de recherche et d'études pour la civilisation européenne). Powstała ona w 1968 roku, jako swego rodzaju metapolityczna odpowiedź na Maj ’68. Należy pamiętać, że lata 60. to był dla francuskiej prawicy okres zawirowań i przewartościowań po przegranej kampanii o Algierię Francuską. Na uboczu życia politycznego liderzy GRECE prowadzili pracę u podstaw, działalność wydawniczą, formacyjną. Apogeum wpływów tego nurtu nastąpiło w latach 80. Wtedy to Luc Pauwels wprowadził sporą ekipę do koncernu prasowego Le Figaro, a tacy autorzy jak Jean-Claude Valla, Michel Marmin czy Alain de Benoist publikowali regularnie w wysokonakładowym Le Figaro Magazine. Wtedy też pewna ilość członków GRECE lub pozostających pod tym wpływem polityków zaczęło brać udział w życiu politycznym wchodząc do gremiów kierowniczych partii prawicy oficjalnej oraz Frontu Narodowego. Jednak od tamtej pory ma miejsce ciągły ześlizg. Nowa Prawica utraciła medialne przyczółki i została zepchnięta do niszy. Dziś praktycznie się nie liczy. Ich pisma, niegdyś popularne (Nouvelle École i Elements) straciły czytelników i przestały się ukazywać regularnie. Ich idee też nie mają tego posmaku świeżości i prowokacyjności, co 20 czy 30 lat temu.

Czyli poganie potrafili po prostu znaleźć w pewnym okresie sposób na oddziaływanie.

Bardziej interesujące byłoby ująć to zagadnienie z drugiej strony i postawić pytanie czy silny jest wątek katolicki na prawicy. Otóż nie. Nie jest. Od Leona XIII i od II wojny światowej, a z pewnością od lat 60. nurt katolicki jest w nieustannym zaniku.

Czy polityka zbliżenia z czasów Leona XIII miała na to wpływ?

Tak, z pewnością polityka Ralliement przyniosła w efekcie osłabienie Kościoła i politycznej aktywności świeckich po prawej stronie sceny politycznej i zrodziła katolicką lewicę (Marc Sangier i Sillon). Spowodowała moralną abdykację całej kategorii społecznej katolików z życia politycznego. Rezultatem była laicyzacja sceny politycznej i nieproporcjonalny wzrost znaczenia radykalnego antyklerykalizmu.

Możemy zatem mówić o Kościele jako sile politycznej?

Od końca XIX wieku była ona nie organizacyjna czy stricte polityczna, ale socjologiczna. Stanowiła swego rodzaju masę krytyczną, która oddziaływała silą bezwładu, niejako z rozpędu, osłabianego kolejnymi kijami wkładanymi jej w szprychy przez wrogów albo niestety przez same instancje kościelne. Drugim po Ralliement takim ciosem było potępienie Action Francaise przez Piusa XI.

Nie był to chyba jednak zawsze jednoznaczny zjazd w dół.

Oczywiście od czasu do czasu następowały punktowe remobilizacje katolików, ogólnonarodowe albo lokalne, ale nie miały one żadnego większego przełożenia na sukcesy polityczne. Można tu wspomnieć ruch oporu wobec konfiskaty dóbr kościelnych w 1905 r. albo strajk podatkowy w obronie szkolnictwa katolickiego w 1949 r. Niestety, katolicy od ponad stulecia przyzwyczaili się do roli wiecznych przegranych, których każda inicjatywa skazana jest na klęskę.

A jak się w tym odnajduje coś co byśmy nazwali prawicą katolicką?

Prawica katolicka? Katolicy nie mają swojej partii, ani nawet partii, w której mogą czuć się u siebie, jak równorzędni partnerzy. Także tradycjonaliści katoliccy nie mają swojej odrębnej formacji, pomijając stowarzyszenie Chrétienté Solidarité, kiedyś funkcjonujące bardziej w FN, dziś autonomiczne. Świeccy związani z Bractwem św. Piusa X, którzy bez wątpienia mają potencjał liczebny (ok. 100 tys. wiernych) dopiero uczą się działać w prawdziwej polityce. Instytut Civitas organizuje manifestacje, uniwersytet letni, szkołę liderów, sesje formacyjne, usiłuje brać udział w wyborach na najniższym szczeblu, czyli w wyborach lokalnych. Tam faktycznie istnieje szansa wymiernych sukcesów. Owoce tego zaangażowania będzie można poznać dopiero za kilka, kilkanaście lat. Ci z katolików, którzy chcą działać i uprawiać politykę, maja niewiele opcji. Mogą wstąpić do UMP (Unia na rzecz Ruchu Ludowego) i łykać wszystkie kolejne żaby w stylu bezkrytycznego podejścia do ewolucji moralnej i społecznej (aborcja, śluby homo, in vitro, eksperymenty na embrionach, LGBT etc.)

Albo…

Działać na obrzeżach UMP w którejś z mikroskopijnych partyjek chrześcijańskich w stylu tej prowadzonej przez Christine Boutin. Zwłaszcza jeśli ma się lokalnie silne poparcie lub wyrobioną markę, jak niegdyś de Villiers, a dziś Retaillau.

Można też wybrać FN, gdzie przynajmniej fasadowo da się stać na gruncie prawa naturalnego i punktów nienegocjowalnych Benedykta XVI. Zresztą właśnie w FN jest najwięcej katolików w aparacie partyjnym i wśród wyborców.

Jest też życie poza polityką…

Tak. Można zrezygnować z polityki w sensie politykierstwa i działać w grupkach "skrajnych" i radykalnych. W Bloku Tożsamościowym katolików jest całkiem sporo, może nawet więcej niż pogan. Część aktywnych osób angażuje się parapolityczne w stowarzyszeniach, pismach, sprawach doraźnych, formacyjnie. Tu tradycjonaliści katoliccy wszelkich obediencji wiodą prym.

Jakie żaby do połknięcia są w doktrynie FN?

Żaby w FN? Przede wszystkim brak jednoznacznego stanowiska partii i przywódców w najważniejszych sprawach. Polityka katolicka jest tam tolerowana, a nawet więcej, ale FN nie jest partią katolicką. Katolicy mają swobodę i szeroką autonomię dla swych poglądów, ale oficjalna linia FN jest inna. To sytuacja Gowina w PO albo Marka Jurka w PiS, przed powstaniem Prawicy Rzeczpospolitej. Jeżeli przyjmiemy założenie, że polityka to sztuka osiągnięcia możliwego, to w jednej partii mogą być ludzie chodzący codziennie na Msze i neopoganie świętujący Solstycja. Bo do pewnego punktu jest im po drodze. Ostatnio FN usiłuje poszerzyć bazę uciekając się do formuły Rassemblement Bleu Marine (tzn. dosłownie Zgromadzenie Granatowe, co jest oczywiście grą słów wokół imienia Marine Le Pen), co polega na dopuszczeniu na listy wyborcze nie tylko członków partii, ale wszystkich akceptujących program. Przywodzi to na myśl oczywiście MSI i Aleanza Nazionale Gianfranco Finiego we Włoszech sprzed kilku lat. Ta strategia przekłada się z jednej strony na lepsze rezultaty wyborcze, ale z drugiej prowadzi do zmniejszenia jeszcze bardziej i tak małego wspólnego mianownika ideowego.

A postulaty katolickie?

Liczba punktów z katolickiego programu jeszcze bardziej zmaleje.

Jakiś czas temu FN podkreślał silne przywiązanie do oddzielenia państwa i Kościoła.

Laickość, a więc rozdział Kościoła od państwa to jest must have francuskiej polityki. Na dziś nie jestem w stanie sobie wyobrazić ważącej na życiu politycznym formacji odrzucającej te republikańskie zasady.

Gdyby jednak podjąć taki wysiłek wyobraźni?

Nawet gdyby FN był przeciw świeckości państwa, nie obnosiłby się z tym z powodów czysto wyborczych. Jaki sens jest stawiać się na własne życzenie w roli dziwaka dla pozyskania jakiegoś ułamka głosów z 4-5% praktykujących katolików? Zwłaszcza, że spora część tychże głosuje od pół wieku na lewo. Jak katolicy w USA na demokratów. A nawet jeśli głosują na prawo, to też nie chcą odwrotu od świeckiego charakteru państwa.

Jaki zatem jest ideowy pejzaż współczesnej francuskiej prawicy?

To zależy od tego jak tę prawicę zdefiniujemy. Zostawmy na boku prawicę parlamentarna, czyli UMP z przybudówkami, która nie jest zbyt ciekawa i łatwo znaleźć o niej informacje. Jeśli zaś chodzi o prawicę, którą zwykło się nazywać skrajną, to można albo dokonać po prostu przeglądu działających organizacji i formacji, albo też pokusić sie o coś bardziej ambitnego, czyli syntezę ideowa.

Jakie mamy główne nurty?

Pod względem liczebnym liderem jest bez wątpienia FN, niezwykle zróżnicowany ideowo, stanowiący od powstania coś w rodzaju pospolitego ruszenia skupionego wokół najmniejszego wspólnego mianownika ideowego. Formuła ta wymuszona jest przez reguły gry parlamentarnej we Francji, gdzie jedno ugrupowanie zdobywające 20% głosów waży więcej od dziesięciu ugrupowań po 5%. Nawet jeśli od 1972 roku FN okrzepł, zcentralizował się i z luźnej konfederacji przerodził sie w profesjonalną partię polityczną to w sferze ideowej pozostał wielonurtowy. Jeszcze do niedawna przestrzegano w wewnętrznych przetasowaniach swego rodzaju niepisanych parytetów. Dziś zeszło to na drugi plan. Na określenie prawicy używa się określenia „rodzina narodowa”. Każdy zachowuje własną tożsamość, ale działa się razem.

Front Narodowy jest dość znany i sporo o nim powiedzieliśmy – kogo mamy dalej?

Pod względem liczebności nie mamy długo, długo nic i dopiero po zejściu poniżej progu wyborczego pojawiają się małe grupki, które są albo odpryskami z FN albo z własnej woli pozostają poza formułą FN. Wśród tych pierwszych można wymienić Parti de la France, Nouvelle Droite Populaire, MNR (Mouvement national republicain), czy Initiative national, a wśród drugich - Œuvre Française, rozmaite partie i organizacje regionalistyczne (w Bretanii, w Alzacji), grupki "skrajne", przekładające uliczny aktywizm nad udział w wyborach – GUD (Groupe Union Defense) w rozmaitych lokalnych odmianach, Jeunesses nationalistes, JNR (Jeunesses nationalistes révolutionnaires), Troisième voie, MAS (Mouvement d'Action Sociale), OSRE (Organisation socialiste révolutionnaire européenne). Należy dodać, że w wielu wypadkach odrębność, a nawet niesnaski z Frontem Narodowym odkładane są na bok w okresach natężonych walk politycznych, np. podczas kampanii wyborczych. FN jest jak potężny lotniskowiec, na który wracają rozmaici harcownicy, którym ideologia czy temperament nie pozwalają trwać w sztywnych ramach partyjnych. Następuje coś w rodzaju fuzji energii, która po wyborach natychmiast się rozprasza.

Czy to cały archipelag?

Nie. Istnieją też organizacje, które z założenia nie działają w bieżącej polityce. Są to monarchiści, kluby, fundacje, think-tanki, stowarzyszenia, serwisy internetowe. Część z nich pełni rolę platform, na których spotykają się ludzie o podobnych poglądach, a działający w różnych organizacjach.

Nie wspomniał Pan w ogóle o Bloku Tożsamościowym, o którym można było przeczytać także w polskich mediach.

Blok Tożsamościowy to nowa jakość i powiew świeżości od dawna nie widziany na scenie politycznej Francji, na której z ideowego punktu widzenia odgrzewa się wciąż te same kotlety. Sprawia on sporą trudność rozmaitym mainstreamowym analitykom i politologom, przyzwyczajonym by przykładać do prawicowych formacji nieodmiennie ten sam klucz: II wojna światowa-Vichy, Algieria Francuska i OAS (Organisation de l'Armée Secrète), związki z Le Penem. Proszę zauważyć, że nawet w wypadku tak oryginalnego autora jak Dominique Venner w mediach po prostu musiała pojawić sie wzmianka, zupełnie niesprawdzona, że jego ojciec był sympatykiem PPF (Parti Populaire Français). Gdyby nie był to ojciec, znaleziono by wujka, dziadka, kolegę czy sąsiada. To swoiste reductio ad Hitlerum jest drugą natura lewicowych specjalistów od prawicy. Przez to ich analizy są w dużej mierze bezwartościowe.

Jaka jest geneza Bloku?

Geneza historyczna Bloku jest prosta. W drugiej połowie lat 90. nastąpiło zbliżenie organizacji terecerystycznej Resistance z działaczami GUD. Wyrosła z tego Unité Radicale, która miała duże ambicje, ale skończyła bez sukcesu. To było kilkudziesięciu działaczy i kilkaset zaangażowanych osób w skali Francji. GUD zresztą dość szybko się wycofał, ponieważ liderzy UR poparli Megreta podczas słynnego rozłamu w FN. Korzystając z okazji, że po zamachu na Chiraca UR została rozwiązana przez MSW, bardziej upolitycznieni i inteligentni działacze postanowili stworzyć nową organizację, bez ideowego obciążania jej zaszłościami i konfliktami skrajnych grupek, a co najważniejsze - bez żadnego odniesienia do FN. Dotychczas grupki na prawicy powstawały i działały w opozycji do FN lub popierając FN. Tu miała powstać nowa jakość, nowe kadry, a nie "uciekinierzy" z frontowej młodzieżówki. Oryginalny program, brak kompleksów i nieustannego zerkania na partię Le Pena. To się w dużej mierze udało. Powstała, po kilku latach pracy, organizacja prężna, o oryginalnej i niezależnej ideologii, bez nostalgii post-Vichy, czy post-OAS, skupiona na zagadnieniach aktualnych i przyszłościowych, jak np. ewolucja demograficzna i jej konsekwencje, a do tego niezwykle wprawnie posługująca się nowymi środkami komunikacji jak Internet i media.

Jak określiłby Pan profile ideowe francuskiej prawicy?

Jest ich kilka. Patrioci – ludzie bez żadnej formacji politycznej, po prostu kochający swój kraj, przywiązani do bardzo ogólnie i mgliście rozumianego modelu francuskiego, często reagujący na problemy dnia codziennego – brak bezpieczeństwa, kryzys gospodarczy, zniechęcenie do elit politycznych – i odnajdujący się w dyskursie Frontu Narodowego.

Dalej mamy klasycznych nacjonalistów, obrońców państwa narodowego, suwerenistów, wyznawców koncepcji narodu rodem z nacjonalizmu przełomu XIX/XX wieku, którą reprezentowali Barrès czy Maurras we Francji, a u nas Dmowski i Popławski. Według nich przynależność do wspólnoty nabywa się drogą dziedziczenia lub zasługi. Z nostalgią wspominają imperium kolonialne Francji.

Są też nacjonaliści radykalni lub rewolucyjni – od poprzednich kategorii różniący się podkreślaniem kwestii etnicznej („Francja jest narodem europejskim rasy białej, o kulturze greko-łacinskiej i religii chrześcijańskiej”, jak powiedział De Gaulle), zwolennicy zjednoczonej Europy, oczywiście nie w postaci brukselskiej, ale imperialnej, jako przeciwwaga dla USA. Nacjonaliści klasyczni mogą być zarówno pro- jak i antyamerykańscy. Narodowi radykałowie są nieufni wobec demokracji liberalnej i instytucji parlamentarnych, przynajmniej w obecnym kształcie. Optują za rozwiązaniami radykalnymi. Ich sztandarowe hasło to „Europa, Młodość, Rewolucja”.

A tercyści? Nowa Prawica? Monarchiści?

Terceryści to „lewica prawicy”, zwolennicy trzeciej drogi, przywiązani do kwestii socjalnych, niektórzy używający nawet nazwy „socjalizm”. Często zwolennicy euroazjatyzmu w polityce zagranicznej. Można ich porównać do rosyjskich nacjonal-bolszewikow Limonowa.

Nowa Prawica” jest w rzeczywistości dość wiekowa i zużyta. Swoje apogeum przeżywała w latach 80. Była wielokrotnie już opisana i zanalizowana (w Polsce przez Jarosława Tomasiewicza w „Stańczyku”). Jej oryginalnym wkładem jest rehabilitacja przedchrześcijańskich korzeni Europy i odzyskanie dla prawicy gramscizmu czyli założenia, że walka z lewicą odbywa się najpierw na poziomie metapolitycznym i kulturowym, bez czego klasyczna polityka jest skazana na przegraną. Odpryskiem od tego nurtu są neopoganie, mniej lub bardziej folklorystyczni, podobni do polskich rodzimowierców.

Owszem są monarchiści i to wszelkich odcieni – konserwatyści, tradycjonaliści, zachowawcy, zwolennicy rozmaitych linii i pretendentów (legitymiści, orleaniści, bonapartyści...), ideowi kontynuatorzy AF, z historyczną AF mający tyle wspólnego, co MW z przedwojenną Młodzieżą Wszechpolską.

 

Adam Gwiazda (ur. 1970 r.). Studiował filozofię społeczną i polityczną na Sorbonie pod kierunkiem Claude'a Polina. Filozof z wykształcenia, historyk z zamiłowania, wydawca z zawodu. Współpracuje stale m. in. z La Nouvelle Revue d Histoire, pismem założonym przez Dominique Vennera. Byłem redaktorem "Stańczyka". Jest jednym z autorów pracy zbiorowej: „Tożsamość Starego Kontynentu i przyszłość projektu europejskiego”.