FRONDA.PL Według byłego doradcy Władimira Putina, Andrieja Iłłarionowa, Rosjanie celowo zestrzelili pasażerski samolot.

Bronisław Wildstein: To nie jest wyłącznie opinia Andrieja Iłłarionowa. Podobnie twierdzi także wielu innych obserwatorów. Przykładowo dla Telewizji Republika mówił o tym samym w środę gen. Skrzypczak. Motywował to podobnie, jak Iłłarionow: to znaczy, że nie ma możliwości pomylenia samolotu pasażerskiego z ukraińskim samolotem transportowym. Wpływa na to różnica wysokości, na jakiej się one poruszają, wynosząca niemal 3 km; dochodzi do tego jeszcze ponad 200-kilometrowa różnica w szybkości lotu. Co więcej, wbrew dezinformacji, jaka jest nam serwowana, systemy Buk są bardzo skomplikowane, wieloczłonowe. Muszą być obsługiwane przez znakomitych, długo szkolonych fachowców.

Powstaje pytanie, co miałoby przynieść Rosjanom celowe zestrzelenie samolotu pasażerskiego. Otóż mogłoby ono doprowadzić do powstania sytuacji, w której Europa zaczęłaby silnie naciskać na Ukrainę, chcąc skłonić ją do wstrzymania działań wojennych. Mam tu na myśli ofensywę podjętą celem oczyszczenia kraju z oddziałów rosyjskich, która jak dotąd przynosi Ukrainie duże sukcesy. Tymczasem przerwanie walk doprowadziłoby do zamrożenia sytuacji i pewnej formy uznania tych pseudo-republik na terytorium ukraińskim: zupełnie tak, jak miało to miejsce w związku z Abchazją czy Osetią Południową.

Iłłarionow wskazał, że prawdopodobny był też scenariusz zestrzelenia samolotu lecącego z Warszawy, zamiast lecącego z Amsterdamu.

Polskie samoloty nie latają nad regionem objętym walkami, więc nie byłoby nawet sposobności, by któryś z nich trafić.

Jeżeli hipoteza o celowym zestrzeleniu malezyjskiego boeinga zostanie potwierdzona, lub zyska przynajmniej dużą akceptację, to czy istnieją szanse na zmianę stosunku Polski wobec katastrofy smoleńskiej?

Nie sądzę. To, że Władimir Putin jest zdolny do aktów terroru, wiedzieliśmy już w 2010 roku. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy obserwowali sytuację rosyjską. Putin doszedł do władzy właśnie poprzez akty terrorystyczne, poprzez prowokacyjne oskarżanie Czeczenów, co spowodowało wybuch kolejnej wojny czeczeńskiej, będącej ogromną tragedią dla tego narodu. Zamachy, które usprawiedliwiały pacyfikację Czeczenii, dziś uchodzą za dzieło FSB. Miały one służyć wylansowaniu Władimira Putina na prezydenta Rosji, który sprawował w tamtym czasie z łaski poprzedniego prezydenta urząd premiera. Później widzieliśmy jeszcze inne liczne akty terroru wobec rozmaitych ludzi i całych grup, dokonywane przez ludzi Putina: choćby zamordowanie Litwinienki w Wielkiej Brytanii czy polowanie na czeczeńskich przywódców poza granicami samej Czeczenii i Rosji.  To wszystko pokazuje, że Władimir Putin był z pewnością zdolny do takiego działania, jak wysadzenie polskiego samolotu z przywódcami naszego kraju, którzy stanowili przeszkodę dla jego polityki. Taka hipoteza to nie jest, oczywiście, dowód. W 2010 roku należało jednak od razu wziąć pod uwagę możliwość zamachu. Twierdzenia, w myśl których nie warto takiej hipotezy w ogóle badać, bo przecież Putin nie miałby rzekomo żadnego celu w zabójstwie, świadczyły albo o skrajnej ignorancji, albo o manipulacji, o ucieczce przed konsekwencjami odkrycia ewentualnego zamachu.

Gdyby jednak teza o celowym zamachu na malezyjski samolot została potwierdzona, to czy część polskich elit nie zostałaby zmuszona do zmiany swojego patrzenia na tragedię smoleńską?

Ta sprawa nie zostanie dowiedziona. Nawet, gdyby pojawiło się 10 świadków, to zostanie im przeciwstawionych 10 innych, którzy będą przeczyli ich świadectwu. Jeżeli nie chce się wierzyć, to się wierzyć nie musi. Dla każdego rozsądnie myślącego człowieka postawa polskich władz po tragedii smoleńskiej jest po prostu jednym wielkim skandalem. Skandalem, za który te władze powinny odpowiedzieć politycznie, a prawdopodobnie także stanąć przed wymiarem sprawiedliwości. Dziś widzimy, że natychmiastowe przekazanie oryginałów czarnych skrzynek jest normą, że normą jest zwrócenie się o międzynarodową komisję w sprawie katastrofy… Są to działania, o które po Smoleńsku apelowała opozycja oraz ta mniejszość polskich niezależnych dziennikarzy. Powstaje jednak pytanie, czy ilość podobnych faktów między obiema tragediami nie wpłynie na postawę opinii publicznej w Polsce. To mogłoby zmusić wielu obrońców polityki przyjętej w sprawie Smoleńska przez Donalda Tuska do zmiany swojego stanowiska. Owocem takiej sytuacji mogłaby stać się zasadnicza reorientacja w Polsce,a w związku z tym przemiany polityczne. Trudno jednak wyrokować, czy taki scenariusz się ziści. 

Rozmawiał Paweł Chmielewski