Kto oglądał wczoraj „Debatę” w TVP, ten na pewno zadawał sobie pytanie, czy pluralistyczna dyskusja w mediach jest w ogóle możliwa. To właśnie pytanie zadaliśmy Bronisławowi Wildsteinowi.  

We wczorajszym programie „Debata” w TVP1 doszło do spięcia między Bronisławem Wildsteinem, a Sławomirem Sierakowskim. Twórcy „Krytyki politycznej” puściły nerwy i określił Wildsteina mianem chama. Dyskusja na argumenty była trudna, żeby nie powiedzieć niewykonalna. Czy rzeczowe i pluralistyczne prowadzenie debaty w mediach jest w ogóle możliwe? Czy jest potrzebne?

Portal Fronda.pl: Czy otwarta i rzeczowa rozmowa osób o przeciwstawnych poglądach realizowana w mediach publicznych jest w ogóle wykonalna? Może jest wykonalna tylko w przypadku niektórych osób?

Bronisław Wildstein: Myślę, że we wczorajszej rozmowie problem z pluralizmem polegał na tym, że jednak mieliśmy do czynienia z przechyłem liczbowym na korzyść jednej ze stron. Tak naprawdę miałem wczoraj trzech przeciwników i dwie postaci, które prezentowały stanowisko neutralne. Efekt tego był taki, że miałem mniej czasu do dyskusji niż druga strona.

Czy dyskusja jest możliwa jest więc możliwa?

Jest możliwa wtedy, kiedy się operuje wspólnym językiem, to znaczy rozmówcy muszą jednakowo rozumieć pojęcia. Jeżeli ja określam coś w dany sposób, a mój rozmówca rozumie dane pojęcie inaczej, to powoduje to chaos. Drugim warunkiem jest odrobina dobrej woli z obu stron. Rozmówcy muszą chcieć wymieniać swoje rację i ze sobą rozmawiać. Jest to bardzo trudne, bo często w rozmowach telewizyjnych antagoniści usiłują się raczej zniszczyć i pogrążyć, znaleźć formułę słowną, która ośmieszy przeciwnika i go zdewaluuje. Bez dobrej woli, nie ma dialogu, nie ma rozmowy. Czym innym jest próba gry erystycznej i prześcigania się w tym, kto wymyśli lepszą zagrywkę słowną, kto lepiej ukaże wypowiedzi drugiej strony w krzywym zwierciadle, a czym innym prawdziwa rzeczowa dyskusja.

Widzi Pan jednak szanse na prowadzenie takiego dialogu między różnymi stronami?

W tej chwili rzeczowa debata jest o tyle trudna, że jesteśmy w trakcie wojny kulturowej i cywilizacyjnej, która przewala się przez zachód. Tę wojnę w Europie Zachodniej już wygrała ideologia lewicowo-liberalna, w Stanach Zjednoczonych i reszcie Europy jeszcze nie. Na zachodzie wygrała na tę chwilę, bo w przyszłości oczywiście wszystko się może zmienić. W tej wojnie kulturowej rzecznicy ideologii lewicowej raczej starają się nie tyle rozmawiać ze swoimi antagonistami, co ich pogrążyć. Jak mówi stare łacińskie przysłowie „Na wojnie milczą prawa”. Chodzi o to, by pokonać przeciwnika, nie z nim dyskutować. Tym samym rozmowa obu stron staje się raczej spektaklem dla widzów, niż prawdziwą debatą.

Jak pod tym względem można opisać wczorajszą „Debatę” w Telewizji Polskiej?

Trudno jest mi komentować ten program, jako że byłem jego uczestnikiem. Na pewno było tam jednak wiele kłopotów. Np. ja próbowałem opisać jakiś problem i przedstawić argumenty, a pan redaktor Jacek Żakowski na to odpowiadał, że są to „ksenofobiczne, lękowe i zakompleksione poglądy”. Nie była to zatem żadna rozmowa, tylko próba etykietowania zresztą śmieszna, bo dowodziła raczej braku argumentów. Oczywiście nie oznacza to, że nie warto rozmawiać, tylko jeżeli widzimy ostentacyjną złą wolę z którejś ze stron, warto zadać pytanie, czy taka rozmowa ma sens.

Co zrobić, by miała sens?

Redaktorzy i twórcy programów publicystycznych powinni mądrze dobierać swoich gości, dbać o różnorodność i równowagę poglądów, a także o to, by dyskusja była dobrze prowadzona, nie mogą pozwalać na obrażanie gości przez innych gości. Sami też oczywiście nie mogą tego robić. To są dość elementarne sprawy.

Czy w najbliższych latach w mediach publicznych to się dokona, czy też będzie trwała wieczna wojna? A może strona lewicowo-liberalna stwierdzi, że „w obronie demokracji” nie ma ochoty w ogóle brać udziału w dyskusji?

Już widzimy, że obecne zmiany w TVP spotykają się z krytyką i manifestacją „obrony wolności”. Owo „zagrożenie dla wolności słowa” polega zaś na tym, że teraz w telewizji publicznej dopuszcza się inny punkt widzenia. I to jest według niektórych zamach na pluralizm. Bo prawdziwy pluralizm byłby wtedy, gdyby rozmawiali ze sobą redaktor Lis i redaktor Żakowski. Oni by się ze sobą pięknie różnili i byliby w stanie się porozumieć. Jeden by mówił, że PiS to jednak bardziej choroba, a drugi, że jednak bardziej nienawiść, albo czy polski konserwatysta jest obłąkany, czy może po prostu głupi. To byłaby przestrzeń rozmowy. Ponieważ teraz w telewizji pojawiają reprezentanci tego konserwatyzmu, słyszymy głosy, że jest to niedopuszczalny zamach na wolność słowa.

Będzie bojkot TVP przez środowisko lewicowo-liberalne?

Nie bardzo w to wierzę. Tym bardziej, że na razie telewizje bojkotują mało ważne postacie, które nie mają nic ważnego do powiedzenia. Czuchnowski, czy Seweryn Blumsztajn to nie są dziennikarze kluczowi i ważni, ani ludzie o wielkim gabarycie intelektualnym, nawet jak na tamtą stronę. Myślę, że druga strona będzie jednak przychodziła. Tym samym będziemy mieli przynajmniej taki obraz pluralizmu, w których widz będzie mógł usłyszeć te przeciwstawne racje w dyskusji przypominającej trochę wzajemne przekrzykiwanie się polityków. Kiedy widz ma i to, i to, ma jednak jakąś możliwość dokonania wyboru.

Telewizja publiczna będzie chyba jedyną ogólnopolską stacją, gdzie taka możliwość będzie występować?

Wielu narzeka teraz na TVP, mówiąc, że zapanował tam zamordyzm, a tymczasem, jak mówię, tam jest najbliżej do pluralizmu. W takim TVN czy Polsacie (choć w mniejszym stopniu) właściwie prawie nie ma alternatywnego głosu. Czasem zaprasza się kogoś, który siedzi sam naprzeciw pięciu ludzi o jednolitych poglądach jak ten listek figowy i próbuje dojść do słowa. Inna sprawa, że jeżeli pluralizm będzie istniał w mediach publicznych, to być może będzie wymuszał też większy pluralizm w mediach prywatnych.

Bardzo dziękuję za rozmowę

Rozmawiał MW