Pierwsze dowiedziała się Pani o niepełnosprawności syna, potem zginął Pani mąż w wypadku w górach. To bardzo wiele doświadczeń jak na jedną osobę… Jak to wszystko się stało? Co wtedy Pani odczuwała?

Zofia Piotrowska: Wypadek męża wydarzył się szesnaście lat temu, a Przemuś rozchorował, kiedy miał zaledwie roczek. Wcześniej nie było żadnych objawów chorobowych, a kiedy zginął mąż to miał pięć i pół roku. Po tym, jak dowiedziałam się o chorobie synka, musiał przejść szereg operacji, a ja w tym czasie zmagałam się z wieloma chwilami załamań i tysiącami pytań… Potem, kiedy się trochę otrząsnęłam,  zaczęłam tworzyć razem ze Stowarzyszeniem Ada przedszkole integracyjne dla dzieci niepełnosprawnych. Miałam ogromnie dużo nadziei, że mój synek znajdzie tam swoje miejsce, a ja będę mogła wrócić do pracy. Jednak Przemek nie dostał miejsca w przedszkolu, ponieważ miał na tyle wysoki stopień niepełnosprawności, że stwierdzono, że będzie to zagrażać jego bezpieczeństwu. Po tej informacji załamałam sie, bo cały mój wysiłek poszedł na marne. Pamiętam, jak wtedy mój mąż zabrał mnie na wycieczkę w góry i mówił, abym tak się tym nie przejmowała. Bardzo mnie wspierał w chorobie syna.

W tym samym roku, w lipcu, mąż wybrał się na wyprawę w góry Alpy, podczas której zginął w wypadku. Pamiętam, jak wtedy zadzwoniła Asia, że nie wie co się stało dlaczego nie wracają. Zrozumiałam że coś musiało wydarzyć się w górach. Znałam to miejsce, bo byliśmy tam wcześniej razem ze starszymi synami na wyprawie rodzinnej świętującej nasze piętnastolecie ślubu. Po zadaniu Asi kilku pytań zrozumiałam, że musimy wezwać pomoc szwajcarskich służb. Będąc w domu z trójką dzieci wezwałam helikopter do poszukiwania mojego męża i dwójki jego towarzyszy. Wiedziałam dokładnie w jakie miejsce się wybrali i w przeciągu dwóch godzin ich znaleziono. Niestety wszyscy zginęli z powodu zerwania się nawisu śnieżnego. To był ogromny cios. Tak niedawno świętowaliśmy piętnastolecie ślubu, a tutaj nagle zabrakło męża, a ja zostałam z trójką dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym. Kiedy powiedziałam dzieciom o tym, że tata nie żyje to mój mały Przemek się odezwał i wypowiedział dwa krótkie słowa, które wtedy dla mnie były całkiem niezrozumiałe: „Zaufaj mi”. Dla mnie to było szokujące, bo przecież to było małe dziecko. Potem zrozumiałam, że przez niego przemówił do mnie Bóg.

Czy jednak łatwo było zaufać, gdy nagle straciło się najukochańszego męża, który jednocześnie był jedynym żywicielem rodziny i zostać z trójką dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym? Czy nie przyszły jakieś pretensje i pytanie: „Boże, gdzie Ty w ogóle w tym wszystkim jesteś?”

Na początku był bunt… To pytanie „dlaczego” i „za co” gryzło mnie od początku, kiedy  tylko Przemek się rozchorował. W momencie, gdy  zginął mąż to powracało ono jak bumerang: „Dlaczego? Jak mam sobie poradzić?”.  I tutaj dziecko, które siedzi na łóżku i jeszcze nie raczkuje mówi mi: „Zaufaj mi”!

Jednak Bóg był wierny danemu słowu i nie pozostawił mnie samej.  Niebawem stał się pierwszy cud. Pani z przedszkola, która nie wiem skąd otrzymała informację o wypadku, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że przyjmie Przemka do przedszkola, abym miała możliwość pójścia do pracy. I nagle przychodziły do mnie osoby z różną, bezpośrednią pomocą. W niedługim czasie miałam także drugi bardzo ważny telefon, który świadczył o Bożej opatrzności, która czuwała nade mną w tej sytuacji – zadzwonił szef z pracy męża, który zaoferował mi pracę. Tak więc mogłam oddać Przemka do przedszkola i pójść do pracy zarobić na utrzymanie rodziny. Dzięki tej pomocy różnych znanych i nieznanych mi osób nie czułam się w tej sytuacji opuszczona i to pozwoliło mi uwierzyć w to, że mogę stanąć na nowo na nogach. Czułam się mocniejsza, bo zrozumiałam, że jest ze mną Bóg.  On roztaczał nade mną „parawan” swojej troski.

Czyli widząc te wszystkie znaki Bożej opatrzności udało się Pani zawierzyć Bogu nawet w tak dramatycznej sytuacji?

Tak, chociaż to nie było proste i nie od razu się stało. Ta prawda o Bożej opiece docierała do mnie przez lata. To była nauka, która odbywała się krok po kroku, w różnych trudnych sytuacjach, każdego dnia. Kiedy nie dawałam sobie rady, bo mi wszystkiego brakowało, to nagle przychodziła do mnie pomoc poprzez „telefony” – ktoś ze znajomych zaoferował mi jakieś konkretne wsparcie. Zauważyłam, że Pan Bóg działa poprzez ludzi. Potem mój syn poszedł do szkoły i tam również spotkałam wiele osób, którym zaufałam, a którzy mieli wiele pomysłów na pracę z dziećmi. Tam byli tacy ludzie, którzy mnie samej dodali wiele sił. Kiedy Przemek skończył szkołę to znowu zaczęłam szukać dla niego bezpiecznego miejsca, abym mogła dalej pracować, a on żeby znalazł miejsce, gdzie będzie się dobrze czuć. I znowu zadzwonił telefon!  Od ludzi ze wspólnoty Wiara-Światła, że w Komorowie buduje się  rodzinny dom dla niepełnosprawnych. Mogę powiedzieć, że mój syn, który tam teraz mieszka jest bardzo szczęśliwy. Przez ludzi, którzy tam mieszkają poznałam także Arkę i zaczęłam myśleć o tym, aby taki dom Arki powstał w miejscowości mojego zamieszkania, w Bielsku. Dzięki takiemu domowi mogę ze spokojem pracować, bo wiem, że syn czuje się w nim dobrze i bezpiecznie. On teraz ma dwa domy i nawet nie czuje odległości, które je dzielą. I chciałabym, aby inni niepełnosprawni także mieli możliwość zamieszkania w takim domu, który byłyby  znakiem Bożej miłości.

Teraz, po szesnastu latach, mogę rzeczywiście powiedzieć, że te słowa „Zaufaj mi” nie były rzucone na wiatr, ale były Bożym wezwaniem, a zarazem obietnicą, ponieważ Bóg przyniósł rozwiązanie dla tej pozornie beznadziejnej sytuacji. Moi dwaj starsi synowie skończyli studia, ja pracuję, Przemuś ma dom…  Czasami słyszę, że jestem taka pogodna i radosna, a ja odpowiadam, że po prostu jestem szczęśliwa pomimo tych wszystkich nieszczęść, które na mnie spadły. Nie  jestem  osobą, która byłaby w depresji i nie widzi wyjścia z tej sytuacji, ponieważ zaufałam, pomimo tego, ze na początku było to dla mnie bardzo trudne, ponieważ wydawało mi się, że wszystko powinno być inaczej…

Czy w tych trudnych doświadczeniach myślała Pani o tym, że Bóg także podzielił z nami nasze cierpienie, aż po zawołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?

Rzeczywiście, kiedy słyszę te słowa: „Boże mój, czemuś mnie opuścił” to zawsze myślę, że to zawołanie  jest takie ludzkie, że  takie samo zwołanie zrodziło się we mnie wtedy, kiedy spadło na mnie cierpienie: „Dlaczego, za co, dlaczego mnie opuściłeś Boże?”.  A jednak tak, jak czytam u Jeana Vaniera, moc w słabości się doskonali. I teraz widzę, że  wzmocniłam się poprzez tą słabość swojego dziecka, poprzez upadki, ten ciężar… Że pewnie byłabym inną osobą, gdyby nie to życie to cierpienie, które na mnie spadło. Pomimo tego, że wolałabym, aby na świecie nie było chorób, śmierci i niepełnosprawności, jednak wiem, że to nie jest koniec.

Czy po przejściu tego bólu, doświadczyła Pani mocy Zmartwychwstania?

Tak, ponieważ po pierwszym załamaniu, zaczęłam dostrzegać rozwiązania. Jednocześnie zbliżyłam się do Kościoła i do Boga. Mogę wręcz powiedzieć, ze w cierpieniu na nowo Go odkryłam! Teraz bardzo chętnie chodzę na adoracje, ponieważ mam wtedy możliwość spotkania się z Przyjacielem, który mi pomógł w dramatycznych momentach mojego życia. Kiedy  zostawiałam Bogu jakiś problem, postanowiłam, że  się daną rzeczą nie będę przejmować, to wtedy rozwiązanie samo przychodziło. Jednak najtrudniejszy był moment, aby zdecydować się nie zadręczać danym problemem, ale po prostu zaufać. Starałam się zaradzić wielu rzeczom, zarobić na rodzinę, ale sama bym tego nie zrobiła, gdyby nie pomoc dobrych ludzi, których wierzę, że zesłał mi Bóg.

Jak można pomóc nieść krzyż osobom niepełnosprawnym i ich rodzinom?

Właśnie poprzez to bycie z nami i konkretną pomoc. Czułam wsparcie innych także poprzez  to, że kiedy tego potrzebowałam mogłam z kimś porozmawiać. Dzięki życzliwym ludziom miałam także możliwość pojechać na wakacje i cieszyć się nimi pomimo niepełnosprawności syna. Potem spotkałam młodych ludzi ze wspólnoty Wiary- Światło, z którymi między innymi przeżyłam piękny wyjazd  do Rzymu.

Działa Pani w Stowarzyszeniu Ada i  we wspólnocie dla osób niepełnosprawnych „Wiara i Światło”. Skąd jednak pomysł założenia w Bielsku domu Arki?

Wspólnotę Arche (Arkę) stworzył Jean Vanier, który mieszka we Francji, a pochodzi z Kanady. Jestem urzeczona duchowością Vaniera, przeczytałam także wiele jego książek, m.in. „Wspólnota miejscem przebaczenia”, gdzie mówi o życiu w Arce, ponieważ nie tylko  założył taki dom, ale także w nim żył. Traktuje on wszystkie osoby jako skarb Pana Boga. Chciałabym, żeby był taki dom, w którym osoby niepełnoprawne będą mogły razem ze sprawnymi rozwijać się i dzielić Bożą miłością, ponieważ przewodnikiem w Arkach jest sam Bóg. Poprzez  trudy życia zapragnęłam takiej wspólnoty, która byłaby takim znakiem Bożej miłości.  Jednocześnie także uważam, że sam Bóg skierował mnie na tą drogę, ponieważ ten pomysł został mi zaproponowany przez Tereskę , która mieszka w takiej wspólnocie w Wieliczce, a On mówi przez nasze dzieci, które mają w sobie ogromne pokłady miłości.

Rozmawiała Natalia Podosek

Potrzebujemy do budowy domu rodzinnego wsparcia szczególnie od młodych osób. Grupa Inicjatywna LArche  Bielsko-Biała ( Arka) spotyka się w każdy drugi piątek miesiąca w parafii św. Andrzeja Boboli w Bielsku-Białej o godzinie 17. Możesz nas też znaleźć na Facebooku https://www.facebook.com/groups/1grupaLarche/permalink/271018746409458/