"Ksiądz Jankowski był agentem SB, a jego teczka została zniszczona"-twierdzi wicemarszałek Senatu, Bogdan Borusewicz. Odmienne zdanie w tej sprawie ma były prezydent Lech Wałęsa. "Wiele wiele lat byłem w pobliżu i nic podobnego nie widziałem. Nikt też za życia księdza nie poinformował mnie i nie zgłosił podobnych uwag" - napisał na Facebooku.

Wicemarszałek Senatu udzielił "Gazecie Wyborczej" wywiadu na temat ks. Henryka Jankowskiego. Borusewicz przekonywał, że prałat był współpracownikiem SB. 

"Afiszował się z tym, jak pomaga podziemnej "Solidarności", a jednocześnie donosił SB na mnie i innych. Jak człowiek jest amoralny w jednej sferze, to zazwyczaj także w innej"-ocenił polityk. Zdaniem marszałka, to właśnie duchowny miał podsycać konflikt między Anną Walentynowicz a Lechem Wałęsą. 

"Szybkość i gwałtowność narastania tego konfliktu wskazywała mi, że za tym stoi bezpieka, że ktoś to nakręca, inspiruje. Atak na Annę Walentynowicz szedł ze strony Komisji Zakładowej Stoczni Gdańskiej, z którą ksiądz Jankowski był wtedy bardzo związany "-wspomina rozmówca "Wyborczej". Kolejny dowód na współpracę ks. Henryka Jankowskiego z SB to, w ocenie Bogdana Borusewicza, "spalenie" mieszkania, w którym wraz z żoną ukrywał się przed bezpieką. Mieszkanie pomogła załatwić znajoma, pracownica księgarni w Gdańsku Wrzeszczu. Jak wskazał Borusewicz, nikt nie miał znać adresu mieszkania, jednak ten tajemniczo wyciekł. Obecny wicemarszałek Senatu podkreśla, że wówczas uciekł z żoną z lokalu, a SB złapało go dopiero rok później. 

"Kiedy jednak w 1986 roku wyszedłem z więzienia, postanowiłem sprawdzić, o co chodziło z tamtym mieszkaniem. Poszedłem do dziewczyny z księgarni i zacząłem ją wypytywać – z kim się kontaktowała, u kogo była. Okazało się, że była u księdza Jankowskiego i prosiła go o jedzenie i leki dla mnie, a zaraz po tej wizycie SB zaczęła ją śledzić"-wspominał rozmówca "Wyborczej". Borusewicz opowiedział też o rozmowie z jednym z dziennikarzy, która miała miejsce już w latach 90. Dziennikarz miał powiedzieć politykowi, że o ks. Jankowskim rozmawiał z "majorem Berdysem, zastępcą szefa wydziału IV SB w Gdańsku, który zajmował się Kościołem",

"Ten major powiedział mu, że te kazanie na mszę w Stoczni to on Jankowskiemu sam napisał, a także przytoczył całą tę historię z dziewczyną z księgarni, którą po donosie Jankowskiego zaczęto obserwować. Sprawa się wyjaśniła. Dwie części orzecha pasowały do siebie"-wskazał. Polityk był pytany też o skłonności seksualne duchownego. Przyznał, że nie wiedział nic na ten temat, gdyż już od początku trzymał się z daleka od ks. Jankowskiego. Obaj nie darzyli się wzajemnie sympatią. Pytany przez "Gazetę Wyborczą", czy SB mogła wiedzieć o pedofilii ks. Jankowskiego, dlatego go zwerbowała, odpowiedział twierdząco.

"Myślę, że tak. Inwigilacja księży była bardzo daleko posunięta i musieli o tym wiedzieć. Fakt, że podjął współpracę z SB, umożliwiał mu prawdopodobnie robić rzeczy, które kogoś innego narażałyby na kodeks karny"-zaznaczył marszałek. 

O ks. Henryku Jankowskim w zgoła odmienny sposób wypowiada się natomiast pierwszy przywódca "Solidarności" i były prezydent RP, Lech Wałęsa. 

"Nie do wyobrażenia jest zwycięstwo Solidarności czy pozycja Wałęsy bez udziału fizycznego ks. Jankowskiego. To co słyszę dziś na temat zachowań ks. Jankowskiego jest nieprawdopodobne i nie jestem w stanie w to uwierzyć"- napisał na Facebooku. Wałęsa przekonywał, że przez wiele lat był w pobliżu prałata Jankowskiego i "nic podobnego" nie widział. 

"Nikt też za życia księdza nie poinformował mnie i nie zgłosił podobnych uwag. Był moim przyjacielem i tak pozostanie. Tylko Pan Bóg może to wyjaśnić i osądzić”- ocenił były prezydent. 

Sprawa jest bardzo skomplikowana, a jedyna pewna rzecz to fakt, że ks. Henryk Jankowski nie żyje od ponad ośmiu lat, nie jest więc w stanie w żaden sposób się obronić. Jak na razie pozostają jedynie publikacje medialne oraz- jak się okazuje, sprzeczne-relacje ludzi gdańskiej "Solidarności".

yenn/Facebook, Fronda.pl