Dla człowieka mojego pokolenia obecność amerykańskich wojsk w Polsce jest spełnieniem marzenia. Jest znakiem przynależności mojego kraju do Zachodu. Znakiem solidarności i to takiej prawdziwej, a nie spod znaku „Je suis”.

Zwolennicy skomplikowanych i wyrafinowanych analiz zapewne się skrzywią, ale jestem przekonany, że nie ma to, jak dobry czołg. Najlepiej w rękach dobrze wyszkolonych żołnierzy. I stojący po naszej stronie.

Takie właśnie czołgi jadą teraz do Polski i do krajów bałtyckich. Nie obchodzą mnie przy tym dywagacje, czy zagrożenie ze strony Rosji jest realne, bo jedynym sposobem sprawdzenia jest poczekać na bieg wydarzeń i liczyć na to, że nic się nie stanie. To troszkę tak, jak z tym znakomitym sposobem badania autentyczności banknotów na podstawie ich popiołu… Realne, czy nierealne to zagrożenie, cieszę się, że czołgi zaraz tu będą, bo dzięki temu ewentualny atak jest mniej prawdopodobny.

Rozglądam się jednak wokoło i widzę, że chyba jestem nieco naiwny w swojej spontanicznej radości. Włączyłem dziś tuż po południu radiową Trójkę i tam ze zdumieniem wysłuchałem festiwalu antyamerykańskich wypowiedzi, którym w żaden sposób nie był w stanie przeciwstawić się, skądinąd sympatyczny, „Pan Kuba”. Jeden z rozmówców cytował jakiegoś „amerykańskiego profesora”, który dowiódł naukowo, że od 1945 roku USA wywołały 200  wojen i są winne śmierci 30 milionów ludzi, w większości kobiet i dzieci. Inny zadał fundamentalne pytanie „kto za to wszystko zapłaci”?

Cała audycja zakończyła się wesołym oberkiem w postaci podania wyniku sondy wśród „trójkowiczów”. Jak można się było domyślać, 58% respondentów stwierdziło, że obecność amerykańskich wojsk na terenie Polski nie jest dla nas korzystna.

Zdumiony włączyłem Internet i zagłębiłem się w lekturę komentarzy na Onecie. W ciągu kwadransa znalazłem motywy następujące:

- „Oni”  prowadzą nas do wojny.

- „Oni” chcą przelać naszą krew i narażać nasze dzieci, aby zrealizować swoje interesy.

- „Oni” nie są lepsi od Sowietów, a już jedne wojska musieliśmy z kraju wyprowadzać, więc nie wprowadzajmy następnych.

- „Oni” przeszkolili Szydło w Departamencie Stanu i manipulowali Macierewiczem i Kaczyńskim, na którego mają tęgiego haka.

- To „suweren” powinien decydować o wojsku, a nie „jakiś rząd”, który prowadzi kraj ku zagładzie.

- Nie powinniśmy słuchać „niemieckich mediów”, ale myśleć samodzielnie.

- Nie powinniśmy szukać przyjaciół daleko, lecz blisko.

- Amerykańskie wojska rozlokowane w Żaganiu mają służyć do ochrony Niemiec, a Polska ma być „przedpolem”, na którym będą się toczyć działania wojenne.

Dość cytowania. Mamy do czynienia ze zorganizowanym atakiem trolli, to oczywiste. Redakcja Trójki wykazała się naiwnością sądząc, że nikt nie zmanipuluje jej quasi sondażu. Przecież wystarczy do tego kilkadziesiąt osób wysyłających wiadomości. Redakcji Onetu pewnie nie obchodzi, że komentarze pod jej informacjami są rozsadnikiem propagandy skierowanej przeciwko interesom Polski. Szkoda.

Zastanówmy się jednak, czy aby te trolle nie wchodzą w słabiznę? Czy ich argumenty nie są tak skonstruowane, że wielu normalnych ludzi będzie skłonnych im przyklasnąć? Przecież zasada, aby szukać przyjaciół blisko wydaje się oczywista, a pytanie o koszty stacjonowania wojska jest jak najbardziej uzasadnione w demokratycznym społeczeństwie, nieprawdaż? Ciekawym motywem jest odwołanie się do narracji PiS o nadrzędności „suwerena” – może to znakomicie omamić ludzi poprzez odwołanie się do ich poczucia sprawczości, które zostało obudzone przy okazji dwu ostatnich kampanii wyborczych. Do podobnej publiczności skierowane jest też zapewne argument o „niemieckich mediach” i chronieniu „niemieckich interesów” kosztem polskiej krwi. Wielu ludzi będzie także podatnych na opowieść o realizowaniu „amerykańskich interesów” kosztem bezpieczeństwa „naszych dzieci”. W końcu mieli okazję obejrzeć tyle hollywoodzkich produkcji o demonicznych generałach, politykach i biznesmenach znad Potomaku, że z łatwością mogą uwierzyć w grę pozorów.

A ktoś taki jak ja, ostrzegający przed uleganiem tej pozornie atrakcyjnej argumentacji, nie podejmujący z nią jednak polemiki, tylko wskazujący na jej proweniencję jako wystarczający argument przeciw, czyż nie przypomina tych, co to w czasach komunistycznych zadawali klasyczne pytanie „komu to służy”, aby zdyskredytować adwersarzy? Pozornie tak.

Znaleźliśmy się w chocholim tańcu propagandy. Argumenty, jakie padają mają pozór ważkości, ale tak naprawdę służą tylko wywołaniu pożądanego nastawienia społecznego. To samo pod względem strukturalnym nie znaczy tego samego realnie.

Amerykanie przyjechali i ani ich psychika żołnierzy, ani stal czołgów nie są wrażliwa na słowa. Odjechać mogą tylko na rozkaz. A ten może być kiedyś wydany, o ile dostatecznie wielu ludzi w Polsce zacznie myśleć tak, jak im to poddaje internetowa szeptanka. Na to liczą ci, co ten atak orkiestrują.

Więc nie wystarczy, abyśmy liczyli na umiejętności bojowe amerykańskich żołnierzy. Jesteśmy w sytuacji rodem z Władcy Pierścieni: wojownicy nie zwyciężą w bezlitosnej walce, o ile mały Hobbit nie przezwycięży swojej duchowej słabości. Jego zmaganie z sobą samym jest tak samo ważne, jak łuki i pancerze.

Dlatego witając Amerykanów w naszym kraju postarajmy się usunąć z niego ruskich trolli.

Robert Bogdański/salon24.pl