A z jej opublikowanych wspomnień wynika zupełnie jednoznacznie, że początkiem depresji, która ją zabiła była... aborcja. Zabicie dziecka wymusił na niej jej były mąż, dla którego od ojcostwa ważniejsza była kariera sportowa. O tym, że właśnie aborcja była początkiem „potwora depresji” pisała Dawson niezwykle mocno. „Kiedy wróciła do domu (po aborcji) poczułam, że coś się zmieniło. Czułam zmianę” - wspominała w książce „Air Kiss & Tell” i dodawała, że to był początek jej depresji.

Jej historia to dramatyczny przykład miłości, zdrady, zabójstwa i męskiej nieodpowiedzialności. W 1999 roku kobieta wyszła za mąż za pływaka Scotta Millera. I błyskawicznie zaszła w ciążę. Jej mąż, który przygotowywał się do Olimpiady w Sydney nie był jednak, jak wspomina ona sama, gotowy na dziecko, przeszkadzało mu ono w karierze. Wspólnie podjęli więc decyzję, że je zabiją, a potem spróbują mieć następne, by to, które już jest nie przeszkadzało w zdobyciu medalu. - Kto by się przejmował rozwijającym się płodem, gdy może zdobyć złoty medal – wspominała kobieta po latach.

Ale to były tylko słowa. W istocie nie chciała ona zabić swojego dziecka. Tyle, że mąż i inni naciskali na nią, przekonywali, że dziecko jest przeszkodą, że za wiele zainwestowali w jego karierę, by teraz jakieś dziecko miało w niej przeszkodzić... I wreszcie kobieta zajechała do kliniki aborcyjnej i została tam zostawiona sama. Mąż nie był w stanie wytrzymać „atmosfery” panującej w klinice i uciekł. - Byłam zupełnie rozbita. Chciałam tego dziecka. Jak długo będziemy musieli później czekać... Nie ma żadnych gwarancji, że kiedyś jeszcze zajdę w ciążę. Oczywiście akceptowałam, że olimpiada jest absolutnym priorytetem – opowiadała o swoich uczuciach. - Starałam się myśleć o dziecku, jako o przeszkodzie i niedogodności, ale nie wychodziło mi – dodawała. I podkreślała, że walczyła ze sobą, bo kochała już to dziecko.

Ostatecznie jednak do aborcji doszło. I nie stała się ona wcale doświadczeniem wyzwolenia. Dawson czuła się winna, pełna wstydu i bólu. Próbowała skupić się na małżeństwie, ale nie była w stanie. - To był straszny dla mnie czas – dodawała. A potem do tego wszystkiego doszła jeszcze rozwijająca się depresja.

Ofiara z życia dziecka w niczym nie pomogła zresztą ani pływakowi, ani jego żonie. Krótko potem jej mąż został przyłapany na zdradzie małżeńskiej, a także udowodniono mu doping. I z wielkich sukcesów nic nie wyszło. A jej małżeństwo rozpadło się. - Coś we mnie się złamało, poczułam, że są rzeczy, których nie da się już naprawić, że coś już nigdy nie wróci – opowiadała kobieta.

Piętnaście lat później, depresja związana z zabiciem dziecka, a także z nieodpowiedzialnością mężczyzny, doprowadziła Charlotte Dawson do samobójstwa. Winę za to ponosi zaś nie tylko jej były mąż, dla którego kariera była ważniejsza niż życie jedynego dziecka, ale też ideologia aborcyjna, która przekonuje, że żywy człowiek jest tylko płodem, że można się go pozbyć, jak wyrostka.

Ta historia pokazuje także niezwykle mocno, że aborcja to nie jest sprawa kobiet, że opłaca się ona nie tyle kobietom, ile nieodpowiedzialnym, głupim, niedojrzałym mężczyznom. Takim, jak pływak z Australii, który uznał, że może zmusić swoją żonę do zabicia dziecka, tylko po to, by lepiej przygotować się do olimpiady. Ile jeszcze takich historii musi się wydarzyć, byśmy zrozumieli, że aborcja zabija nie tylko dziecko, ale łamie także serce kobiety, pozbawia ją możliwości normalnego życia? Ile ofiar muszą jeszcze zobaczyć aborcjoniści, by dostrzec, że ich ideologia zabija?

Tomasz P. Terlikowski