Hitchens wszedł do panteonu nowych ateistów za pośrednictwem dwóch prac. Pierwsza z nich poświęcona była demitologizacji Matki Teresy z Kalkuty. Ujmując rzecz najkrócej zarzucał jej, że była osobą wierzącą, nie podzielała opinii lewaków, a co gorsza sprzeciwiała się aborcji. Później nadszedł czas na manifest nowego ateizmu pod tytułem „Bóg nie jest wielki”. Ale i ta pozycja w istocie nic nie mówiła o Bogu, wiele za to o tym, co Hitchens myśli o Kościele i religiach. A myślał, niewiele przy tym o nich wiedząc, źle. A jednak jego książka stała się czymś w rodzaju Biblii nowych ateistów, którzy czerpią z niej argumenty – szkoda, że tak niewiele warte intelektualne – jak niegdyś z „Podręcznika młodego bezbożnika”.

 

Nie czas jednak na rozprawianie się z myślą Hitchensa. Dziś trzeba powiedzieć sobie zupełnie jasno, że on już wie, że się mylił, że stracił swoje życie na walkę z tym, który jako jedyny jest Dawcą Życia i Zbawienia, że zwiódł wielu ludzi i być może odebrał im szansę na zbawienie. Ale jednocześnie warto przypomnieć, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu także za niego. Jest zatem nadzieja, także dla Christophera Hitchensa, bowiem Bóg może być silniejszy od jego ateizmu. Dzisiaj trzeba nam się modlić, by Miłosierny Bóg ogarnął i jego, z jego wojującym ateizmem, swoją miłością. W końcu był zimny, a nie letni.

 

Tomasz P. Terlikowski