Mecenas Roman Giertych, który wspólnie z innym adwokatem, Jackiem Dubois, reprezentuje Geralda Birgfellnera- austriackiego biznesmena, który nagrywał prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego napisał wczoraj na Twitterze, że zeznania jego klienta są wstrząsające. 

Dziś wydaje się, że Giertych ma rację. Wstrząsające jest to, że Birgfellner... Nic nie pamięta. Jak podała nieoficjalnie Polska Agencja Prasowa, Austriak przyznał podczas wczorajszego przesłuchania, że nagrywał prezesa PiS, jednak... nie pamięta żadnych szczegółów: ani kiedy nagrywał, ani na jakim sprzęcie, ale również- gdzie znajdują się oryginały nagrań. 

"Stwierdził też, że nie wie ile nagrał, i co"- informują źródła PAP. "Osoba zbliżona do postępowania" relacjonuje, że Birgfellner "pomija istotne fakty, które pozwoliłyby zweryfikować wiarygodność jego zeznań". A kluczowa w tej sprawie jest wiarygodność samych nagrań, którą określić można na podstawie oryginałów. Jest jednak pewien problem- nie dostarczono ich do prokuratury. 

Prokurator Łukasz Łapczyński, rzecznik stołecznej Prokuratury Okręgowej odmawiał komentowania informacji z postępowania, niemniej jednak podkreślił, że austriacki biznesmen dostarczył nośnik z nagraniami do prokuratury dopiero podczas drugiego przesłuchania. Co więcej, były to kopie. 

Drugi pełnomocnik austriackiego przedsiębiorcy, Jacek Dubois przekonywał w rozmowie z PAP, że Birgfellnera nikt nie zobowiązywał do przedstawienia oryginału. 

"Zrobił to, o co został poproszony"- podkreślił adwokat. Pytany, czy jego klient zasłania się niepamięcią, Dubois odpowiedział, że nic mu nie wiadomo, aby Birgfellner zasłaniał się, gdyż "przekazuje całą wiedzę, jaką posiada". 

yenn/PAP, Fronda.pl