Fronda.pl: Dzisiaj odbyło się spotkanie Donalda Trumpa z Donaldem Tuskiem i Jean-Claude’m Junckerem. Jak wyglądają obecne relacje między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi?

Prof. Kazimierz Kik: Wiarą w dobre relacje między USA a Unią Europejską zachwiał lekki brak zaufania do Trumpa poprzez treści, które wypowiadał w kampanii wyborczej. Jednak Unia Europejska i Stany Zjednoczone są skazane na współpracę. To obszar euroatlantycki, obszar jednej cywilizacji i ciągle jeszcze dominacji ekonomicznej w świecie. Wreszcie, jest to obszar wspólnych interesów, wynikający z wielu czynników, od ekonomicznych po sprawy bezpieczeństwa. Jest więc sporo wspólnych elementów, które łączą UE i USA, ale są też sprawy, które dzielą.

Jakie ma Pan na myśli?

Stany Zjednoczone prezentują inny punkt widzenia na ład światowy. Reprezentują bowiem stanowisko o hegemonii amerykańskiej. To odejście od tego, co formułował jeszcze Bill Clinton. Stawiał on bowiem Amerykę jako pierwszą wśród równych. Teraz przedstawiana jest koncepcja Ameryki jako hegemona, siłę dominującą w świecie. Unia Europejska stoi na stanowisku zupełnie innego ładu na świecie, mianowicie wielobiegunowego, gdzie UE chce być jednym z biegunów równorzędnych. Są więc ukryte różnice w aspiracjach. Różnice jednak w tej chwili są moim zdaniem drugorzędne, a interesy są wspólne. Dojdzie według mnie do próby łagodzenia niedobrego wrażenia, jakie wywołały słowa Trumpa z okresu kampanii wyborczej. Dojdzie też do próby przynajmniej stworzenia pozorów przywrócenia jedności obozu euroatlantyckiego. Odejście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i zapowiedź nawiązania preferencyjnych stosunków między USA a Wielką Brytanią powoduje, że UE będzie chciała podjąć pewne kroki do usamodzielniania się w kwestii bezpieczeństwa.

Co to oznacza?

Oznacza to, że powraca się do temu budowania wspólnej obrony europejskiej. Wielka Brytania była wielkim przeciwnikiem takich pomysłów. Obecnie prawie wszystkie siły mainstreamu politycznego Europy mówią jednym głosem o potrzebie budowania europejskiej wspólnoty obronnej. W pewnym sensie jest to wyniki zachwiania wiary w wiarygodność obietnic amerykańskich. To będzie na szczycie NATO próba godzenia dwóch tendencji, a więc próba przywrócenia pozorów współdziałania Stanów Zjednoczonych i Europy, przy jednoczesnych próbach zwiększenia samodzielności europejskiej na płaszczyźnie obronnej. O ile Europa już jest samodzielna gospodarczo i jej PKB jest większe od amerykańskiego w tej chwili, o tyle jest karłem w zakresie militarnym. Stany Zjednoczone nie bardzo akceptują usamodzielnienie militarne Europy, bo byłoby to sprzeczne z amerykańskim punktem widzenia na rolę USA w ładzie międzynarodowym. Będzie to więc próba powierzchowna, by pokazać, że USA i Europa wobec zagrożenia terroryzmem i agresją rosyjską są jednym frontem euroatlantyckim w ładzie światowym. W takim wypadku spotkanie Trumpa z Junckerem i Tuskiem będzie spotkaniem pełnym gestów.

Co się kryje pod tymi gestami?

Pod tymi gestami kryją się dosyć przeciwstawne tendencje Waszyngtonu i Brukseli. Waszyngton będzie chciał utrzymać swoją hegemonię, a Bruksela do pewnego poziomu będzie chciała podjąć kroki w kierunku usamodzielnienia się militarnego. To usamodzielnienie będzie wiązało się z próbami zacieśnienia się integracji europejskiej w takim zakresie, w jakim będzie to możliwe. Nie możliwa będzie bowiem wspólna obrona bez wspólnego budżetu i wspólnej waluty. Donald Tusk będzie twarzą pojednania, a atmosfera będzie bardzo dobra. To będzie jednak powierzchnia zjawisk, bo rozpocznie się debata na temat reform w UE. Tutaj już widzimy dwa kierunki działania. Pierwszy to zacieśnienie państw europejskich, nawet za cenę ograniczenia liczby integrujących się państw. To zacieśnienie miałoby doprowadzić do zbudowania gruntu na rzecz stworzenia wspólnej armii europejskiej. Mamy tu dążenie do jedności w różnorodności.

Przywódcy mają rozmawiać także o liberalizacji wolnego handlu i polityce klimatycznej. To są ważne tematy z punktu widzenia Brukseli i Waszyngtonu?

W tej chwili Donald Trump zmienia front. W kampanii wyborczej był przeciwny wolnemu handlowi, w tym sensie, że był przeciwnikiem porozumień wielostronnych. Był on raczej zwolennikiem bilateralizacji handlu i współpracy gospodarczej. Myślę, że Donald Trump znajduje się teraz pod naciskiem kapitału amerykańskiego, a więc można powiedzieć, że schodzi z obłoków na ziemię. Ta dominacja kapitału finansowego światowego, z dominacją w nim kapitału amerykańskiego, chyba zaczyna docierać do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Powoli według mnie wymusza to na nim także zmianę w podejściu do handlu światowego. Będzie więc według mnie Trump uwzględniał coraz bardziej interesy kapitału światowego. Pod tym względem na pewno będzie zmiana frontu jeśli chodzi o Trumpa.

Czy Pana zdaniem prezydentura Trumpa okazuje się mniej „straszna” niż ją malowano, także z punktu widzenia Europy?

Donald Trump pokornieje, im bardziej poznaje realia rządzenia na świecie. Pokornieje, czyli oddaje się wpływom tego co rządzi światem, czyli pieniądza. To, czy jest bardziej czy mniej „straszny” to trudno powiedzieć, ale staje się coraz bardziej zakładnikiem rzeczywistych sił rządzących światem. Po kampanii wyborczej wydawało się, że Trump będzie miał samodzielne podejście i stanowisko wobec różnych problemów międzynarodowych, ale teraz stopniowo wsiąka w rzeczywistość. Pokorniejąc, uznaje dominację światowych finansów, które rzeczywiście sprawują kontrolę nad Ameryką.

Dziękuję za rozmowę.