O komunistycznej agenturze w polskich placówkach dyplomatycznych, o reakcji polskiego rządu na taki proceder, a także o szokującym liście ppłk. rez. Sławomira Komisarczyka dotyczącym zniszczonego 400-stronicowego dokumentu o katastrofie smoleńskiej z Bartoszem Kownackim, sekretarzem stanu w MON rozmawia Karolina Zaremba

Fronda.pl: „Polskie placówki dyplomatyczne są przechowalnią dla komunistycznej agentury i i jej dzieci. Trzeba to wypalić rozgrzanym żelazem” – napisał na Twitterze dziennikarz Cezary Gmyz. Wskazał również listę komunistycznej agentury w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Na „liście członków służby zagranicznej, którzy przyznali się do służby lub współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi oraz osób, które IPN podejrzewa o kłamstwo lustracyjne” widnieje 237 nazwisk. Jak powinna wyglądać reakcja polskiego rządu wobec takiego procederu?

Bartosz Kownacki, sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej: Dla mnie jest to szokująca informacja. Mogą pojawiać się wątpliwości co do realizowania przez nich interesu Państwa polskiego ze względu na ich przeszłość. Takie osoby powinny być jak najszybciej odwoływane z pełnionych funkcji.  Ministerstwo Spraw Zagranicznych powinno, na ile jest to możliwe, rezygnować z ich usług. Dla mnie jest to rzecz oczywista.

Niestety jest to także dowód na to, że przez 25 lat zostało niewiele zrobione w tej kwestii. Jest to jeden z takich resortów, w którym opóźnienia sięgają dwóch dekad. Już dawno powinno nastąpić odwołanie tych osób.

Jakim zagrożeniem dla naszego kraju jest obecność w polskich placówkach dyplomatycznych osób powiązanych z poprzednim systemem?

Moim zdaniem jest to podwójne zagrożenie. Po pierwsze, obecność takich osób w dyplomacji kompromituje Państwo polskie jako III RP. Taki fakt pokazuje słabość naszego kraju i jego nieprofesjonalne działanie.

Po drugie, może niekoniecznie należy stawiać zarzut realizowania zadań na rzecz obcego państwa wszystkim osobom, jednak na pewno tacy ludzie są podatni na takie działanie. Jeżeli byli wpółpracownikami komunistycznych służb specjalnych, albo współpracowali z obcymi służbami – choćażby rosyjskimi – dzisiaj nie będą realizowały interesu Polski. Potencjalnie są narażone na wykonywanie poleceń tychże osób, np.: z powodu obawy o swoją przyszłość.

Po trzecie, jest to po prostu nieuczciwe. Osoby, które służyły obcemu komunistycznemu reżimowi – służąc nie niepodległemu Państwu polskiemu, lecz Związkowi Sowieckiemu – w niepodległej Polsce nie powinny pełnić tak ważnych funkcji.

Dyplomacja jest szczególnie wrażliwą sferą, gdzie każde słowo, zachowanie i gest ma znaczenie. Takie osoby potencjalnie mogą być po prostu nielojalne względem władzy niepodległej Polski.

Wirtualna Polska otrzymała list od ppłk. rez. Sławomira Komisarczyka, w którym znajduje się opis tego, co w zniszczonym 400-stronicowym dokumencie było na temat dnia katastrofy w Smoleńsku. Emerytowany pułkownik  mówi między innymi o tym, że „w zniszczonym 400-stronicowym dokumencie tylko wpis z jednego dyżuru (10.04.2010 r.) dotyczył katastrofy smoleńskiej i był zapisany maksymalnie na 3-5 stronach.” Czy rzeczywiście dokument jest „nieistotny” jak wskazuje ppłk. Komisarczyk, czy może wręcz przeciwnie?

Pierwsze pytanie jakie należy postawić – skąd on ma taką wiedzę. Po drugie, jeżeli w innych dniach tych dokumentów było znacząco mniej, a akurat w tym dużo więcej – następuje dziwna korelacja zbieżności daty z ilością materiałów.

Mówienie o 3-5 stronach wydaje się po prostu nieprawdziwe. W mojej ocenie, nawet gdyby znajdowało się pół strony, które miało znaczenie w katastrofie smoleńskiej, to niszczenie takiego dokumentu jest przestępstwem i nie powinno się zdarzyć. Są zarzuty,  że sprawa dotyczyła tylko działań na temat tego, komu nie zostały przekazywane informacje. Jednak to jest kluczowe ze względu na odpowiedzialność podstawowych osób w państwie (kiedy posiadały wiedzę i jaką, oraz w jaki sposób ją wykorzystywały).

My stawiamy zarzuty nie tylko dotyczące samego przebiegu katastrofy, ale także tego, co wydarzyło się po tej tragedii. Pytanie, czy wszystkie osoby zostały prawidłowo zawiadomione, czy prawidłowo zareagowały, jakie decyzje podejmowały. Ten dokument miałby kluczowe znaczenie dla odtworzenia pierwszych godzin po zdarzeniu. Mógłby stanowić również odpowiedź, czy Państwo polskie zachowało się w sposób  profesjonalny, czy też są urzędnicy, którzy powinni ponieść odpowiedzialność za zaniechanie.

Ta osoba sama przyznaje, że informacje były zawarte w tym dokumencie. Dla potencjalnej komisji śledczej, dla prokuratury, dla Trybunału Stanu, dla instytucji, które mogłyby się zajmować się tą sprawą, dokument miałby kluczowe znaczenie.

Jest to jeden z pierwszych dokumentów, z którym takie instytucje powinny się zapoznać, by ocenić zachowanie funkcjonariuszy Państwa polskiego.

Czyli ten list może być kolejnym dowodem na zaniedbania polskiej władzy po katastrofie smoleńskiej?

Jest kolejnym dowodem, próbą wybielenia, a tak naprawdę samooskarżeniem tych wszystkich, którzy uczestniczyli wtedy w tym procesie.

 

 *tytuł pochodzi od redakcji