Bartłomiej Radziejewski, politolog i publicysta tygodnika internetowego „Nowa Konfederacja” specjalnie dla Fronda.pl:

Po środowym szczycie UE kwestia prestiżowych stanowisk dla Polaków pozostaje otwarta. Odrzucenie kandydatury Federiki Mogherini na szefową unijnej dyplomacji w połączeniu z wyborem chadeka na szefa Komisji Europejskiej zmniejszają szanse Radosława Sikorskiego na ten fotel. Rośnie bowiem presja, aby był to niezbyt antyrosyjski socjalista. To zaś zwiększa szanse Donalda Tuska na zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej. Bo możemy liczyć tylko na jedno z tych stanowisk.

Za Tuskiem jako szefem Rady Europejskiej przemawia to, że reprezentuje wschodnie peryferia UE - i że gra razem z Niemcami. Mianując go, rządzący Unią mogliby więc symbolicznie dowartościować nowe państwa członkowskie bez ryzyka, że ich przedstawiciel będzie sprawiał większe kłopoty. Zwłaszcza Angela Merkel, obciążona trzymaniem trzeszczącej w szwach Unii w kupie, miałaby powody do zadowolenia z takiego przewodniczącego.

Czy jednak Tusk chce – to pytanie otwarte. Z taśm „Wprost” wiemy, że chciał, ale nie miał pomysłu, jak pogodzić to z kierowaniem partią. Obecne, największe od 2007 roku kłopoty jego rządu i perspektywa utraty władzy przemawiają za przeskoczeniem do „innej ligi” (w domyśle – wyższej), jak określili politykę europejską podsłuchani członkowie obozu władzy.  

Z drugiej jednak strony, Tusk z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że po takim ruchu byłby poddany dotkliwej krytyce, jako uciekinier i polityk przedkładający własną karierę nad interes Polski. To zaś mogłoby mu znacznie utrudnić ewentualny późniejszy powrót do krajowej polityki.

Tak czy inaczej nie łudźmy się, że objęcie któregokolwiek z tych stanowisk będzie oznaczało jakiś realny awans Polski. Mówimy o instytucjach z nikłą mocą sprawczą, kierowania którymi ma głównie wymiar prestiżowo-symboliczny. I jest ważne głównie dla indywidualnych karier, a nie - dla pozycji krajów. Ekscytowanie się tym świadczy o mentalności kolonialnej, która każe szukać aprobaty zamiast realnego wpływu.

Zamiast walczyć o te „żyrandolowe” stanowiska, powinniśmy skupić się na mającej o wiele większą władzę KE i zdobyć tekę któregoś z kluczowych komisarzy. A także poprawić – w tej chwili bardzo słabą – pozycję Polaków w unijnych instytucjach średniego szczebla.

Rozmawiała Emilia Drożdż