„Szkarłat jest znakiem godności kardynalskiej. Świadczy on o twojej gotowości do odważnego działania, a nawet przelania własnej krwi”. Te słowa wypowiada każdorazowo papież zakładając na głowę nowego kardynała czerwony biret. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, że zaczęła się epoka, w której kardynałowie – i nie tylko oni – muszą rzeczywiście być gotowi na męczeństwo.


Mowa, oczywiście, o przypadkach dwóch purpuratów skazanych na więzienie – australijskiego kardynała George’a Pella, który miał rzekomo dopuścić się czynów pedofilskich oraz francuskiego kardynała Philippe’a Barbarina, uznanego przez sąd winnym tuszowania nadużyć seksualnych.

Wyrok bez dowodów

O pomstę do nieba woła zwłaszcza sprawa Pella. Kilka lat temu australijska policja ogłosiła, że szuka osób, które zostały wykorzystane przez kardynała. Nie było jeszcze żadnych formalnych zgłoszeń. Dlaczego funkcjonariusze podjęli więc takie działania?

Efekt był dość szybki. Zgłosiła się wkrótce rzekoma ofiara kardynała. Mężczyzna twierdził, że w latach 1995 i 1996 Pell wykorzystał seksualnie jego i jego kolegę. Chłopcy śpiewali wówczas w chórze katedry w Melbourne. Pell miałby obmacywać ich i zmusić do seksu oralnego.

Jedna z domniemanych ofiar już nie żyje. Mężczyzna ów zmarł z powodu przedawkowania narkotyków. Jak podają australijskie media, przed śmiercią miał dwukrotnie zapewnić własną matkę, że nie był nigdy molestowany.

Drugi rzekomo wykorzystany twierdzi, że Pell napastował jego i denata w zakrystii – tuż po niedzielnej sumie. Kłopot w tym, że zakrystia po mszy świętej jest publicznie dostępna; znajduje się w niej też zwykle kilka osób, w tym służba ołtarza. Kardynał był też ubrany w pełne szaty liturgiczne...

Świadkowie? Nie ma. Inni mężczyźni, którzy w tamtym okresie śpiewali w chórze, nie przypominają sobie żadnego dziwnego zniknięcia swoich kolegów. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.

Jest więc wyłącznie zeznanie jednego człowieka, który twierdzi, że ponad 20 lat temu w całkowicie niewiarygodnych okolicznościach został zmuszony przez kardynała do seksu. Koniec.

Pell został skazany przez ławę przysięgłych sądu australijskiego stanu Wiktoria. Sędzia był zaskoczony wyrokiem, ale zgodnie z prawem nie mógł obronić kardynała przed niesprawiedliwością. Purpuratowi groziło 50 lat więzienia, skazano go na 6. Dla 77-latka chorującego na serce. Jest bardzo prawdopodobne, że hierarcha po prostu nie przeżyje wyroku i umrze w niewoli.

Tak – w niewoli. Trudno bowiem uznać wyrok za sprawiedliwy. Dlaczego pojawiły się w ogóle tak dziwne oskarżenia, można tylko spekulować. Kard. Pell to konserwatysta. Jest znienawidzony przez australijskie lobby LGBT za zdecydowaną obronę katolickiego obrazu małżeństwa. W Watykanie odpowiadał też w ostatnich latach za finanse. Nie brakowało zatem wielu okazji, by narobił sobie śmiertelnych wrogów mających odpowiednie wpływy i pieniądze, by go pogrążyć. Dlaczego ława przysięgłych uznała, że można wsadzić do więzienia człowieka nie mając żadnych dowodów? To chyba przejaw agresywnego antyklerykalizmu, chęci zemsty na Kościele katolickim, którego wielu kapłanów rzeczywiście dopuszczało się nadużyć. Pell stał się więc kozłem ofiarnym.

Kardynał odwołał się od wyroku. To w Wiktorii bezprecedensowe. Watykan czeka na decyzję sądu apelacyjnego; do tego czasu Pell przebywa w trudnych warunkach w areszcie. Pozbawiono go nawet brewiarza.

 

Barbarin. Skazany nie za swoje winy

Podobny los spotkał kard. Philippe Barbarina. Sąd skazał go na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu za rzekome tuszowanie przestępstw pedofilskich. Zarzuty są równie absurdalne, jak w przypadku kardynała Pella.

W latach 1970-1991 francuski ksiądz Bernard Preynat dopuszczał się nadużyć seksualnych na chłopcach w organizacji skautowskiej. Gdy o sprawie dowiedzieli się w roku 1991 jego zwierzchnicy, kapłan został odsunięty od prowadzenia skautów. Kilka lat później pozwolono mu znów pracować z dziećmi. Barbarin został arcybiskupem Lyonu dopiero w 2002 roku. Jak przyznał, nie zajął się ks. Preynatem w żaden sposób, bo uznał, że rzecz została już załatwiona przez jego poprzedników i należy do przeszłości. Preynat do 2015 roku dalej pracował w archidiecezji, nie dopuszczając się żadnych nadużyć. W tymże 2015 roku jedna z jego ofiar z lat 1970-1991 udała się na policję, oskarżając samego księdza o przestępstwa seksualne, a część hierarchii, w tym kard. Barbarina, o tuszowanie. W roku 2016 kardynał został przesłuchany przez prokuratora. Podjęto decyzję o niewszczynaniu śledztwa zarówno z powodu braku wystarczających dowodów, jak i lat minionych od sprawy. Oskarżający mężczyzna, razem z innymi ofiarami ks. Preynata, doprowadził jednak do otwarcia śledztwa. Barbarin został ostatecznie skazany. Jego obrońcy wskazują, że sytuacja jest absurdalna. Ich zdaniem decyzja sądu jest nadinterpretacją prawa, bo na podobnej zasadzie można byłoby wsadzić do więzienia na przykład ministra, jeżeli pracownik jego resortu kilkadziesiąt lat przed objęciem przezeń urzędu dopuścił się jakiegoś przestępstwa, a dotąd nie poniósł kary. Również Barbarin odwołuje się od wyroku.

 

A w Polsce?

Oba przypadki są dość ewidentne. W Watykanie podjęto decyzję o wstrzymaniu się z ewentualnymi sankcjami do czasu zapadnięcia ostatecznych wyroków. Papież nie przyjął nawet dymisji, którą złożył na jego ręce Barbarin. Nic dziwnego, bo zarówno on jak i Pell zdają się być kozłami ofiarnymi, na których ogarnięte antyklerykalnym szałem społeczeństwo mści się, wyżywając swoją niechęć do Kościoła katolickiego. Trzeba przyznać, że hierarchia katolicka poniekąd sama sprowadziła sobie ten problem na głowę, przez całe lata nie zajmując się właściwie przypadkami pedofilii i innych nadużyć seksualnych. Warto zadać pytanie o to, co może spotkać biskupów i kardynałów w Polsce, jeżeli i nad Wisłą rozpleni się w przyszłości podobne myślenie? Przypadki ks. Henryka Jankowskiego czy abp. Juliusza Paetza dotyczą nie tylko ich osobiście, ale także wszystkich, którzy wiedzieli o ich czynach lub je podejrzewali, ale niczego nie zrobili, by sprawcy ponieśli odpowiedzialność. Być może to już ostatnie chwile, w których otwartością i szczerą wolą rozliczenia się da się jeszcze uratować zaufanie, jakim Kościół katolicki w Polsce wciąż cieszy się w dużej części społeczeństwa.

Fronda.pl