Ta historia ma swój początek w sierpniu 2015 roku. Wtedy została utworzona gazeta, aby zdyskredytować mnie w oczach wyborców. Redakcje nie wdając się w szczegóły i nie drążąc sprawy, tuż przed wyborami zasugerowały, że wykorzystałam, przy okazji pełnionej funkcji radnej wojewódzkiej, swoją sytuację i nabyłam działkę- co nie jest prawdą.

Sprawa była poważna – wyrażona sugestia podważała moją wiarygodność i mogła bez trudu zaważyć na decyzji wyborców - odbić się na wynikach wyborów do parlamentu. Mówiąc wprost -spowodować moją przegraną.

W postępowaniu sądowym wygrała prawda. Sąd nakazał przeprosiny uzgodnione z obiema stronami. Została zawarta ugoda i bezspornie wygrałam. Jednak to nie kończy tematu - trzeba sobie zadać pytania o postępującą brutalizację w przestrzeni publicznej i zastanowić się nad powstrzymaniem kłamstwa, które rodzi agresję. Nie jestem jedynym politykiem, którego spotkała taka „przygoda”, ale jestem politykiem, który padł ofiarą dość wyrafinowanej gry. Światło dzienne ujrzały gazety, w których artykuł nie został podpisany, gazeta zaś została wydana przez anonimową osobę i rozdawana za darmo. Odczytałam to jako celową agresję wymierzoną nie tylko bezpośrednio w moją osobę, ale i w ugrupowanie partyjne , które reprezentuję.

 

W dobie szumu informacyjnego czytelnikowi i widzowi żyjącym w nieustannym biegu można narzucić, bez większego trudu, taki ogląd rzeczywistości, jaki prezentuje i jakiego sobie życzy właściciel gazety, radia czy stacji telewizyjnej. Odbiorcy mass mediów nie mają czasu na dogłębne zapoznanie się z tematem, bazują na informacji zawartej w tytule, w pierwszych linijkach tekstu i tym samym nie zadają sobie trudu odróżniania prawdy od manipulacji. Zatem ukrycie zastosowanych w mediach technik manipulacji i perswazji nie stanowi żadnego problemu. A wygrana, w postaci przeflancowania opornych na swoją stronę, może stać się opłacalna. Co z tego, że dla nielicznych? Liczy się tu i teraz.

Gros społeczeństwa przyjęło za pewnik, że etyka to rzecz przebrzmiała. A redaktor, który posunie się do niczym nie popartych, a opublikowanych sensacji, od razu stanie się popularny w lokalnym środowisku, być może awansuje i znajdzie się w gazecie regionalnej albo nawet krajowej. Jednym słowem skorzysta na wypuszczeniu zatrutej strzały w stronę znienawidzonego bohatera artykułu. Przy okazji go ustrzeli. I przecież nic się nie stanie, bo odbiorcy mass mediów nie czytają ewentualnych sprostowań.

 

Tu jednak chciałabym dodać i podkreślić, że w coraz bardziej ogarniętych kryzysem etycznym środowiskach, znajdują się również uczciwi przedstawiciele swoich zawodów i moja wypowiedź nie dotyczy wszystkich znanych mi dziennikarzy. Wielu z nich, to profesjonaliści - są znakomitymi fachowcami, zatem kierują się w swojej pracy etyką zawodową, są jej wierni i w związku z tym nie muszą uprawiać gier i zabaw na niskim poziomie. Tych jednak nie dostrzega wielki rynek – uczciwość nie jest w modzie.

My, politycy, w tym ja, mamy świadomość, że lokalna gazeta jest czytana i komentowana w swoim środowisku i bardzo często jest popularnym źródłem informacji dla szerokiego kręgu odbiorców. W jaki sposób mogłam i mogę się obronić, skoro nieznany autor opublikowanego tekstu posługiwał się półprawdami?

Byłam bezbronna, bo gdybym zaczęła się tłumaczyć środowisko stwierdziłoby, że winni się tłumaczą, jeśli nie podjęłabym rękawicy środowisko uznałoby, że jestem winna. Jak się polityk nie odwróci, to nóż i tak będzie tkwił w plecach. Poza tym własne środowisko też nie będzie drążyć sprawy i bez wyroku polityk taki jak ja, zostanie skazany, bo jak ogólnie wiadomo: wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły. Pozostało odwołać się do sądu - ze złowrogą perspektywą, że w następnej kampanii wyborczej w lokalnej gazecie przedstawiciele czwartej władzy pokażą, co potrafią. A wiem, że bez trudu znajdą popleczników i „przyjaciół” chętnie dostarczających „informacji”, których ani przed publikacją, a tym bardziej po, nikt nie sprawdzi. W mediach liczy się efekt – nikt nie rozlicza zwycięzców. Stawka jest wysoka.

Dziennikarzy obowiązuje etyka, czyli zbiór norm i zasad określający zachowania i działania uważane za właściwe podczas wykonywania swoich określonych obowiązków. Dziennikarz powinien dążyć przede wszystkim do prawdy, cechować się uczciwością i bezstronnością, zachować szacunek dla prywatności innych i być niezależnym, czyli nie podlegać naciskom jakichkolwiek grup interesów, o poszanowaniu prawa i dobrych obyczajach chyba nie trzeba wspominać? Tyle encyklopedyczna teoria.

Dążenie do prawdy i tylko prawdy wydaje mi się priorytetowe w tej sprawie, a co za tym idzie odwoływanie się do sądu w celu uzgodnienia prawdy podważa wiarygodność dziennikarzy. Dlaczego? Zarówno politycy jak i dziennikarze, to ludzie rozumni i na pewno odróżniają kłamstwo od prawdy, a tym bardziej skutki i konsekwencje publikacji tudzież ogłaszania na forum publicznym sugestii mających dalekosiężne

Barbara Dziuk