Światowy Dzień Chorego skłania do refleksji, ale do takiej refleksji powinna skłaniać każda poważniejsza, a tym bardziej przewlekła choroba, która często jest związana z cierpieniem fizycznym i psychicznym. Taka refleksja nie tylko powinna budzić w nas empatię dla osób chorych, ze względu na ich trudną sytuację, ale przede wszystkim powinna stanowić istotne wsparcie dla osób, którym przyszło samemu doświadczać choroby i toczyć z nią długi, wyczerpujący bój.
 
Chorobę trzeba przetrwać i pokonać
 
Pokonać chorobę - to jest podstawowy cel. Nie tylko zadanie dla lekarzy, ale także cel dla pacjenta. Lekarze często mówią, wręcz podkreślają, że połowa sukcesu w walce z chorobą taką jak rak to psychiczne nastawienie pacjenta. Nie potrafią tego wytłumaczyć, ale tak jest. Optymizm, pogoda ducha, nadzieja i wiara - to prawdziwa tarcza psychiczna w walce z chorobą, gdy kuracja lekarska jest mieczem.
 
Pacjent od zdiagnozowania choroby do jej wyleczenia musi mieć trwałą wolę walki z chorobą i niezłomny cel jej pokonania. Pamiętam, że mnie choroba nie przeraziła, nie załamała, ale właśnie zmobilizowała do walki. Powiedziałem sobie, że muszę ją pokonać. Przy tym miałem świadomość, że to będzie długa droga, wymagająca cierpliwości i wytrwałości. Pamiętam, że gdy trafiłem na salę szpitalną, nie wiedziałem, co mnie czeka, całe leczenie było przede mną, a wokół mnie pacjenci, którzy mieli za sobą tygodnie i miesiące pobytu w szpitalu. Ogarnęła mnie wówczas taka uspokajająca świadomość, wynikająca z życiowego doświadczenia, że czas mija szybko i zanim się obejrzę, miną kolejne tygodnie i miesiące. I tak właśnie się stało i dziś, w piątym miesiącu leczenia, jestem podczas ostatniej, czwartej serii chemii, prawie wyleczony z białaczki, z perspektywą przeszczepu szpiku za dwa miesiące. Mówili, że mam silny organizm, a to nie o organizm chodzi, tylko o ludzką psychikę.
 
Łatwiej przetrwać chorobę, gdy ma się zaufanie do lekarzy, nawet wtedy, gdy źle znosi się niektóre etapy leczenia. Łatwiej przetrwać chorobę, gdy nie myślisz o niej stale, tylko coś robisz z myślą o innych, albo czytasz, piszesz, choćby oglądasz TV. Ale przede wszystkim łatwiej przetrwać chorobę wówczas, gdy ma się zaufanie do Boga i różaniec pod ręką. (Dla tych, co nie mają tego fundamentu, jest w szpitalu psycholog.) Mnie niesamowitą siłę przetrwania dawała codzienna modlitwa różańcowa i Komunia święta. Stan łaski uświęcającej w chorobie jest niezwykle ważny, bo daje wewnętrzny spokój i wyciszenie. Jednocześnie Chrystus daje nadzieję, że będzie się wyleczonym.
 
Gdy uświadomiłem sobie, że o moje uzdrowienie modli się tak wiele osób, z taką gorliwością, to moja wiara przemieniała się w pewność. Morze modlitwy, liczne Msze św., a przede wszystkim Nowenna Pompejańska - to musiało przynieść łaskę przetrwania i uzdrowienia. Dostałem w darze od ludzi, często nie znających mnie osobiście, bardzo wiele modlitwy i uświadomiłem sobie, jak ta siła modlitwy była dla mnie ważna dla przetrwania choroby. Cały czas modlitwa jest ważna, wręcz kluczowa na drodze do jej całkowitego pokonania, także obecnie.
 
Chorobę trzeba dobrze przeżyć
 
Chorobę nie tylko trzeba przetrwać i pokonać, ale też dobrze ją przeżyć. Każdy chory staje się egoistą, bo przede wszystkim walczy o siebie, o swoje zdrowie i często wręcz o życie. Ten egoizm jest zrozumiały i nie jest naganny, choć czasem męczący dla rodziny. Ale przynajmniej chwilami można przezwyciężyć ten egoizm, gdy chcemy spłacić swoisty dług za dary modlitwy, które tak obficie dla nas spływają. Musi nam, chorym towarzyszyć świadomość, że jako chorzy możemy być darem dla innych ludzi, przez Chrystusa. 
 
Ta służba innym w trakcie choroby ma kilka wymiarów. Przede wszystkim w bezpośredniej relacji z innymi pacjentami. Opieką trzeba otaczać tych, którzy są młodsi, słabsi psychicznie, nowi. Czasem postawa wiary i nadziei jest pozytywnie "zaraźliwa". Wystarczy kilka słów, subtelne skierowanie na świętych, choćby na jakże "pracowitego" Św. Charbela czy Św. Ritę, wskazanie na siłę różańca i koronki do Bożego Miłosierdzia. Trzeba dawać przykład postawą wiary.
 
Drugi wymiar, to modlitwa własna i ofiarowanie swojego cierpienia za innych. Wówczas choroba, która wydaje się choremu jego przekleństwem, staje się darem, a ból - swoistą łaską. Dar modlitwy osoby chorej, szczególnie doświadczonej cierpieniem, za drugiego człowieka, czasem za konkretnego chorego, niekiedy w intencji ogólnej, przynosi wiele owoców. Można powiedzieć, że chory dzieli się z drugim chorym nie tylko swoją modlitwą, ale także swoją pokorą. Natomiast przemodlone cierpienie, cierpienie ofiarowane Chrystusowi, staje się udziałem chorego w męce Pańskiej, jak wyczytałem u Św. Josemarii Escrivy. Tak jak Chrystus cierpiał za nas, abyśmy doznali łaski zbawienia, tak cierpienie chorego, ofiarowane innym chorym przez Chrystusa, przyczynia się do ich uzdrowienia mocą Bożej łaski. Przy czym modląc się za innych, samemu otrzymuje się łaski od Boga. Bóg potrafi obficie obdarowywać tych, którzy we własnej chorobie potrafią przezwyciężyć swój egoizm i którzy w cierpieniu cały czas mają Boga w modlitewnej pamięci. Wówczas i Bóg tym bardziej będzie pamiętał. 
 
Oczywiście taka postawa ma dobry wpływ na psychikę chorego, umacnia go wewnętrznie, wzmaga jego siły - czerpane z mocy Bożej - do przetrwania choroby i pokonania jej. Chory bowiem dostrzega głębszy sens swojej choroby i cierpienia. I jeśli nawet czasem się zdarza, że chorobę się przegrywa, to spokojniej przyjmuje się taką wolę Bożą, jako dopełnienie przeznaczenia na drodze do Nieba. Bo gdy człowiek wie, że dzielił się sobą i Bogiem z innymi do końca, to Bóg go nie opuści w tej ostatniej chwili. Bowiem człowiek wierzący pamięta, że kiedyś i tak musi umrzeć dla świata, by narodzić się dla Królestwa Niebieskiego. Wówczas choroba, nawet jeśli nie przetrwamy jej fizycznie, staje się naszym zwycięstwem w Chrystusie. 
 
Artur Górski