,,Polska jest stawiana w NATO za wzór, jeśli chodzi o wydatki zbrojeniowe. Ambitne plany w tym zakresie są jednak i tak zbyt skromne, ponieważ słabnie zdolność gwaranta bezpieczeństwa Polski, czyli Stanów Zjednoczonych, do masowej interwencji w naszej obronie'' - ostrzega na łamach ,,Rzeczpospolitej'' Andrzej Talaga. Wniosek? Musimy postawić na samoobronę i budowę wystarczająco silnej, własnej armii.

Talaga przypomina, że choć 5. artykuł Traktatu Waszyngtońskiego gwarantuje Polsce kolektywną obronę NATO, to jak będzie wyglądać praktyka, nie wiadomo. Zalezy to od wielu cyznników - na przykład od ilości frontów, jakie będą mieć wówczas otwarte Stany Zjednoczone. A także skala ataku, bo, wskazuje Talaga, w przypadku wojny pełnoskalowej nie wiadomo, czy Amerykanom wystarczy sił.

,,Stany Zjednoczone mogą mieć ograniczone możliwości udzielenia wsparcia lub wręcz nie mieć ich wcale. Gdyby tak się wydarzyło w czasie ataku na Polskę, nasze państwo upadnie'' - pisze autor.

Talaga pisze, że w czasie zimnej wojny USA były w stanie prowadzić dwie wiekie wojny jednocześnie i jeszcze jedną mniejszą. Teraz, jak wynika z najnowszych danych o stanie ich armii, tak już nie jest - Amerykanie mają po prostu za mało brygad lądowych, samolotów i innego rodzaju sprzętu. Z danych tych ma wynikać, że nawet w przypadku jednego pełnoskalowego konfliktu USA potrzebują czasu, by być gotowe do ,,adekwatnej interwencji''.

W związku z tym, czytamy w ,,Rzeczpospolitej'', Polska musi zwiększać swój potencjał obronny, nie tylko rozbudowując budżet obronny, ale i rezerwy osobowe oraz sprzętowe. W ocenie Talagi byłoby dobrze, gdyby stan sił zbrojnych w czasie pokoju wynosił od 800 tysięcy do 1 mln żołnierzy. I nawet gdyby nie byli doskonale uzbrojeni, to i tak stanowiliby ,,potężną siłę zaporową dla wrogiej inwazji'', stwierdza Andrzej Talaga.

mod/rzeczpospolita.pl