Eryk Łażewski, Fronda.pl: Janusz Korwin-Mikke nazwał siebie „opcją prorosyjską”. Z tym jednak, że uznaje on Rosję za sojusznika tak długo, jak długo ona z nami właściwie nie graniczy. Gdyby zyskała granicę z Polską, wspomniany polityk stałby się natychmiast antyrosyjski. Co Pan sądzi o tak rozumianej prorosyjskości Korwina-Mikkego?

Andrzej Talaga: Jeżeli tak naprawdę powiedział, a tego nie czytałem, co zaznaczam, to nie patrzył na mapę. Bo Polska graniczy z Rosją, z Obwodem Królewieckim. I to jest jedno z największych zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa: zgromadzone tam środki bojowe. I sam fakt istnienia tej eksklawy (bo to jest eksklawa, nie enklawa). A więc nie bardzo wiem, co miał na myśli. To po pierwsze. A po drugie, zwróćmy uwagę na wyniki wyborcze. To znaczy, ta cała grupa, w której był Korwin-Mikke, a więc Konfederacja, no nie odniosła jakiegoś spektakularnego sukcesu. To znaczy, że w Polsce najwyraźniej nie ma jeszcze czasu, miejsca i ochoty społecznej na to, żeby powstała taka - nazwijmy ją - „partia prorosyjska”, czy „rosyjskorealistyczna”. Bo ci ludzie rzadko mówią o sobie, że są prorosyjscy. Jeżeli [Korwin-Mikke] tak powiedział, to jest to rzadkie stanowisko. Oni są raczej realistami wobec Rosji. Tylko, że problem polega na tym, że wobec Rosji nie można być realistami. Bo nasze położenie geopolityczne każe nam dokonywać wyboru. Jesteśmy słabym państwem, nie możemy uprawiać polityki całkiem samodzielnie, więc musimy być w obozie rosyjskim szeroko i luźno rozumianym, bo przecież nie ma już Układu Warszawskiego, ale nazwijmy go „obozem rosyjskim”, albo w obozie zachodnim. I tyle! A więc jeżeli ktoś zbytni realizm wobec Rosji postuluje, albo wręcz mówi o sobie, że jest prorosyjski, to znaczy, że chciałby Polski w innym obozie, niż obóz zachodni, a na to nie może być zgody, bo jest to zagrożenie dla naszego kraju i dla jego suwerenności.

Bycie opcją prorosyjską Korwin-Mikke uzależnia zwłaszcza od sytuacji na Ukrainie. Otóż uważa on ją za na tyle banderowską i w związku z tym niebezpieczną dla Polski, że powinna ona mieć sojusznika właśnie w Rosji – wrogu naszego wroga, czyli Ukrainy. Czy w tym ujęciu naszej sytuacji geopolitycznej na Wschodzie jest choć trochę prawdy?

No, najwyraźniej Korwin-Mikke, czy ludzie, którzy głoszą takie poglądy, nie patrzą na wyniki wyborów. Bo na Ukrainie odbyły się i wybory parlamentarne i wybory lokalne, ostatnio wybory prezydenckie. We wszystkich tych wyborach partie, które odwoływały się do mitu banderowskiego, do świadomości banderowskiej, czy w ogóle tego integralnego nacjonalizmu ukraińskiego, czyli bardziej do Donicowa, niż do Bandery (Bandera jest przecież tylko symbolem), nie odniosły żadnych sukcesów. To są śladowe ilości, liczby głosów. Przepraszam, w okolicy jednego procenta, dwóch procent głosów, No, trudno mówić (śmiech) o Ukrainie, że jest banderowska, skoro banderowska ideologia nie trafiła w ogóle do wyborców. I nikt de facto we władzach najwyższych nie jest banderowcem po prostu, ani nie był. Ani w parlamencie, No więc, gdzie ta banderowskość? To chodzi o to tylko, że Ukraina - nie ta banderowska, tylko ta „głównego nurtu” nazwijmy to (i to właściwie we wszystkich odmianach, oprócz może komunistów) – próbuje szukać jakiegoś mitu narodowego. Juszczenko szukał takiego mitu w „Wielkim Głodzie”. Nie udało się to zupełnie, bo owszem „Wielki Głód” objął znaczne części Ukrainy, ale nie całą, bo przecież nie tą część, która była w Polsce, czy nie tą część, która była na Węgrzech, czy wcześniej w Czechosłowacji. Ale z umierających z głodu dzieci nie robi się mitu założycielskiego państwa. Takim mitem jest walka zbrojna. W zasadzie, poza walką UPA, w jakiejś rozsądnej perspektywie czasowej Ukraińcy nie bardzo mają się do kogo odwołać. Strzelcy Siczowi? Sukcesów żadnych oni nie odnieśli, kiedy walczyli z Polakami i Bolszewikami bardzo krótko przecież. Za krótko, żeby takim mitem byli. A więc jest to raczej problem z niemożnością znalezienia innego mitu założycielskiego, niż mit UPA, a nie problem z rzeczywistym byciem banderowskim, czy neobanderowskim. Nie! Ukraina nie jest neobanderowska. Jest państwem dość nowoczesnym, jak na te warunki, w których funkcjonuje. I co najważniejsze, dla Polski jest absolutnie buforem bezpieczeństwa.

Nie dość, że [ludzie o poglądach Korwina-Mikkego] na wyniki wyborów nie patrzą, to jeszcze nie patrzą na mapę. Po prostu! Między nami a Rosją (dużą Rosją, nie małą Rosją w Królewcu) są dwa państwa dokładnie: Ukraina właśnie i Białoruś. No i w ten sposób Polska dba, żeby nie graniczyć bezpośrednio z Rosją, ani jej nie antagonizować.

A czy Janusz Korwin-Mikke, jako ta właśnie „opcja prorosyjska” nie mógłby stanowić swoistej przeciwwagi dla dominującej w Polsce „opcji euroatlantyckiej”?

Nie. To nie są opcje porównywalne. Nie jest tak, że Polska ma albo musi dokonywać obecnie wyboru pomiędzy opcją zachodnią, a wschodnią. My już wybraliśmy opcję zachodnią. Nie ma co tego zmieniać. Owszem, w czasach na przykład przed I Wojną Światową rzeczywiście można było badać obie opcje i obie opcje obstawiać. Tak Polacy przecież robili: obstawiali jedni prorosyjską (Dmowski) opcję i prozachodnią, czyli proniemiecką (Piłsudski). I to się świetnie udało, prawda! Bo czas był nadzwyczaj dynamiczny i mieliśmy po każdej stronie „swoich ludzi”, w cudzysłowiu oczywiście mówiąc. Teraz nie ma w ogóle takiego wyboru. Taki wybór ociera się – moim zdaniem – o zdradę stanu.

Wspomniał Pan o Dmowskim. A właśnie Korwin-Mikke odwołuje się też do Romana Dmowskiego, który był prorosyjski i rozumiem, że był też patriotą, jak Korwin.

W ogóle, czuję pewien dyskomfort mówienia o tym, co mówi pan Korwin-Mikke, ponieważ on mówi, co chce. Raz mówi tak, raz mówi śmak, raz mówi inaczej. Moim zdaniem to, co on mówi, jest nakierowane na poklask. On chce błyszczeć tym, co mówi, a nie jest rzeczywistym politykiem, który chce uprawiać rzeczywistą politykę. Ponieważ, żeby taką politykę uprawiać, trzeba mieć siłę, czyli poparcie. On tego poparcia nie ma. W związku z tym może mówić co chce, szczerze mówiąc. I trochę stratą czasu jest komentowanie tego, co on mówi.

Rozumiem. A czy za takie „mówienie co się chce”, można też uważać wzywanie do postawienia Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu za antyrosyjskość?

Panie Korwin-Mikke, za „anty”, lub za „procokolwiek” nie stawia się przed Trybunałem Stanu, tylko za przestępstwa. Jest specjalna procedura do tego specjalna. A więc jest to dokładnie przykład mówienia czego się chce, z pełną świadomością tego, że mówi się bzdury w kontekście – powiedzmy – tego prawa.

Rozumiem.

Tak, bawi się słowami, Tak! Może Pan mnie postawić, Ja Pana przed Trybunałem Stanu, albo przed plutonem egzekucyjnym, tylko co z tego? Tego nie można zadekretować. Nie ma takiej możliwości, żeby Jarosława Kaczyńskiego za „pro”, czy „antyrosyjskość”, czy „proamerykańskość”, czy „promongolskość” postawić przed Trybunałem Stanu, ponieważ takie „zwierzę” nie istnieje w polskim systemie prawnym.

Czyli to są po prostu takie zabawy retoryczne?

Tak to bym odbierał. Tylko, że słowo „retoryka” jest zbyt może poważne w tym wypadku.

Dziękuję za rozmowę.