Fronda.pl: Rosjanie poinformowali, że w obwodzie kaliningradzkim umieszczą systemy rakietowe S-400 o zasięgu 400 kilometrów. Putin chce pokazać, że nie boi się wzmocnienia wschodniej flanki NATO i będzie dalej kontynuował swoją agresywną politykę?

Andrzej Talaga, Warsaw Enterprise Institute: Cel działań Putina jest ciągle taki sam, a więc wzmocnienie mocy bojowej rosyjskich sił zbrojnych w obwodzie królewieckim. To się dzieje od dawna i szczerze mówiąc nie ma na tę sytuację wielkiego wpływu to co NATO robi na wschodniej flance. Rosja realizuje plan modernizacji sił zbrojnych i wzmocnienia Zachodniego Okręgu Wojskowego, który rozpoczął się w 2014 roku i trwa nadal. Rakiety S-400 to broń przeciwlotnicza i przeciwrakietowa rzeczywiście o zasięgu do 400 km. Oznacza to, że owe rakiety mogą zestrzeliwać samoloty nad Polską mniej więcej do linii Wisły, a nawet trochę za Wisłą. Stąd m.in. nasze F-16 bazują po zachodniej części rzeki, a nie na wschodniej, ponieważ tam byłyby zestrzelone w momencie startu. Jest to więc po stronie Rosji konsekwentna budowa tzw. systemu antydostępowego.

Na czym polega ten system?

System ten powoduje po pierwsze, że siły NATO będą miały bardzo utrudnione zadanie jeśli chodzi o niszczenie celów w obwodzie królewieckim. Po drugie, utrudnione byłoby niszczenie ewentualnie przesuwających się rosyjskich oddziałów w przesmyku suwalskim i w promieniu jakichś 200-300 km od obwodu królewieckiego w kierunku Warszawy. Gdyby doszło do konfliktu to te systemy, takie jak S-400, ale i inne, powodują, że zasięg rosyjskich rakiet jest dużo głębszy i sięga cieśnin duńskich. To ostatnie było zresztą powodem zaniepokojenia rządu w Danii. Rosjanie więc konsekwentnie rozbudowują z roku na rok system antydostępowy, który powoduje, że już teraz będą de facto kontrolowali Bałtyk i jak wspomniałem, nie ma to wiele wspólnego z ruchami NATO.

Rosjanie twierdzą, że rozbudowa systemów rakietowych to odpowiedź na działania NATO. Jak Pan skomentuje takie wypowiedzi?

Rosjanie często przyporządkowują swoje działania pewnym wydarzeniom. Mówią, że ich kroki są odpowiedzią na działania innych. Gdyby nie było rozmieszczenia amerykańskiej brygady w Polsce, to nie byłoby rakiet systemu S-400? Gdyby nie było decyzji ze szczytu w Warszawie, a wcześniej w Newport to nie byłoby tych systemów? Oczywiście, że byłyby. One budują poczucie bezpieczeństwa dla Rosjan, a po drugie w wypadku wojny zabezpieczają rosyjskie oddziały przed ich szybkim zniszczeniem. Są więc z ich punktu widzenia konieczne. Rakiety S-400 i rozbudowa wschodniej flanki NATO nie ma ze sobą ścisłego związku tak jak to przedstawiają Rosjanie. Propaganda Moskwy ten związek tworzy.

Informacje o umieszczeniu rosyjskich systemów rakietowych zbiegły się z przedłużeniem o rok sankcji wobec Rosji przez ustępującego prezydenta Obamę. To dobra dla nas informacja?

Przedłużenie sankcji to zdecydowanie dobra informacja, ponieważ Rosja nie wypełnia zobowiązań, które zostały nałożone na nią przez porozumienie Mińsk 2. Jeśli więc Ameryka przestrzega swoich własnych decyzji, aczkolwiek dzieje się to poprzez działania odchodzącego już prezydenta, to jest to dobra informacja. Dzięki temu nie tworzy to pewnego rodzaju chaosu informacyjnego, w który Rosjanie mogliby się „wepchnąć”. Nie ma podziału, w ramach którego Stany Zjednoczone byłyby za zdjęciem sankcji, a Europa nie. Taki podział byłby bardzo szkodliwy. Ale tego podziału nie ma, bo nawet kraje uważane za prorosyjskie w Europie też optują za sankcjami.

Do sprawy sankcji wobec Rosji odniósł się też Donald Trump. Według Trumpa przyszłość sankcji zależy od tego, czy z Rosją uda się zrobić Stanom dobre interesy. Myśli Pan, że Trump może znieść sankcje?

Rzeczywiście Trump wyrażał już wielokrotnie, aby w ramach jakiegoś politycznego porozumienia z Rosją, sankcje przynajmniej powoli znosić. Z drugiej strony mamy jednak przesłuchania w Kongresie kandydatów na sekretarza stanu i sekretarza obrony, gdzie bardzo twardą, dotychczasową linię Obamy oni podtrzymują. Nie ma więc mowy o zniesieniu sankcji dopóki Rosja nie będzie wypełniała zobowiązań. Nie ma mowy o likwidacji oddziałów amerykańskich w Europie, dopóki Rosja będzie stwarzać zagrożenie dla wschodniej flanki NATO. Łącząc te dwie wypowiedzi, właściwie nie wiemy jaka będzie przyszłość. One są po prostu sprzeczne. Prezydent rzeczywiście ma moc stwórczą w Stanach Zjednoczonych, ale jest jeszcze Kongres. Kongres może Trumpa blokować i chociaż jest kontrolowany przez Republikanów, to nie są oni w większości zwolennikami Trumpa. Są ludźmi w dość tradycyjny dla Republikanów sposób myślącymi o bezpieczeństwie Ameryki. To daje nadzieję z naszego punktu widzenia, że ewentualne, dość szalone pomysły, jak znoszenie sankcji za nic, nie znajdą zrozumienia w Kongresie i zostaną zablokowane.

NATO było także ostatnio obiektem krytyki Donalda Trumpa, który w wywiadzie dla niemieckiego „Bild-a” powiedział, że to przestarzała organizacja i tylko kilka krajów wypełnia swoje finansowe zobowiązania wobec Sojuszu. Przewiduje Pan, że może się to zmienić za kadencji Trumpa?

Trump dodał też, że widzi wielką rolę dla NATO i nie jest to organizacja jaką powinno się rozwiązać. Trump zresztą ma rację mówiąc, że kraje członkowskie nie spełniają zobowiązań, które mówią o przeznaczaniu 2 proc. PKB na obronność. Te wymogi spełnia zaledwie pięć państw, wśród których od niedawna znajduje się też Polska. Trudno mieć do niego pretensje, że widzi dysproporcję między wydatkami państw europejskich na obronność, a amerykańską obecnością w Europie. Wygląda bowiem cała sytuacja tak, że państwa europejskie kwitną gospodarczo pod amerykańską osłoną militarną, w której to osłonie partycypują tylko w pewnym stopniu. Kraje NATO powinny same budować potencjał obronny, a USA miałoby go tylko wspierać. Tak jednak nie jest w większości państw. Moim zdaniem Trump słusznie podnosi tę sprawę. W tym konkretnym wypadku Trump ma rację. Rzeczywiście nadszedł czas na przemyślenie wydatków zbrojeniowych w Europie i ich zwiększenie.

Dziękujemy za rozmowę.