Wkroczenie wojsk rosyjskich na Ukrainę ma związek z klęską armii ukraińskiej na froncie. Armia ukraińska nie była w stanie pokonać sił rebelianckich szczególnie pod Donieckiem, ale i pod Ługańskiem, te siły nie potrafiły odzyskać swoich własnych terytoriów.

Ten atak na południu ewidentnie przewraca całą wojskową układankę na wschodniej Ukrainie, bo otwiera nowy front. Siły ukraińskie nie były przygotowane na atak, a tym bardziej na atak regularnej armii rosyjskiej. Dlatego też słyszymy, że główne polityczne ośrodki władzy na Ukrainie, czyli premier i prezydent uważają to za otwartą agresję rosyjską. Tymczasem nadal nie ogłosili stanu wojny z Rosją. Jest to sytuacja bardzo dwuznaczna, bo skoro nastąpiła agresja regularnych oddziałów armii rosyjskiej, to dlaczego nie ma wojny z Rosją? Nadal Ukraina obawia się wystosowania takiej deklaracji, zapewne dlatego, że mogłaby wtedy być zaatakowana na innym kierunku, np. na charkowskim gdzie dotychczas kontroluje sytuację. Zresztą już widać, że Ukraińcy przygotowują się do wojny w głębi kraju. Przygotowane są posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, różnego typu władz regionalnych miejskich czy gminnych w Dnietropetrowsku, a to dużo dalej na zachód niż Donieck czy Ługańsk.

Problem w tym, że Ukraina nie ma już sił i środków do prowadzenia takiej wojny, szczególnie z regularną armia rosyjską. Więc musi liczyć na pomoc świata - pomoc dyplomatyczną i gospodarczą. Ukraina chciałaby też pomocy wojskowej, przynajmniej w postaci dostaw sprzętu. Czas pokaże, czy otrzyma takie wsparcie. Teraz istotne jest, czy uda się zebrać Radę Bezpieczeństwa ONZ i Radę Unii Europejskiej, czego żąda Ukraina i czy te gremia uznają to co się dzieje, za inwazję rosyjską. Jeżeli tak, to stajemy wobec zupełnie nowej rzeczywistości militarnej i politycznej: trwa wojna, wojna dwóch państw. Jednym z tych państw jest Rosja, która graniczy także z Polską. Konsekwencje tego mogą być bardzo poważne.

Nic nie wskazuje jednak na to, aby wspólnota międzynarodowa zaklasyfikowała to wydarzenie jako początek rosyjsko-ukraińskiej wojny. Ukraina sama nie chce używać takiego określenia. Dlaczego więc inni mieliby to zrobić? W komentowaniu całej sytuacji pojawia się mnóstwo dwuznaczności semantycznych. Mówi się: „na wypadek inwazji”, „gdyby się potwierdziło”, „gdyby Rosja maczała w tym palce”, etc. Na razie próbuje się raczej unikać nazywania rzeczy po imieniu - że jest to wojna z Rosją. Nikt tego nie chce, nikt nie wie jak wtedy należałoby się zachować. Gdyby jednak Rada Bezpieczeństwa ONZ, Unia Europejska oraz NATO otwarcie nazwały to wojną z Rosją, to wtedy Ukraina ma prawo wystąpić o pomoc militarną, bo jest ofiarą agresji. Czy jednak wyobrażamy sobie, aby Polska armia, amerykańska, niemiecka ruszy na wojnę z Rosją? Raczej nie.

Reakcji wspólnoty międzynarodowej na pewno można się spodziewać. Nawet Francja - kraj nie wrogi Rosji, powiedziała ustami swego prezydenta, że jeżeli potwierdzi się to, że jest to nieoznakowana armia rosyjska, to jest to sytuacja skrajnie poważna i wymaga skrajnie poważnych reakcji. Pytanie jakie te reakcje będą? Wydaje się, że dalsze sankcje nie wystarczą. Być może będą to dostawy broni na Ukrainę. Trzeba jednak brać pod uwagę to, że ukraińska armia bardzo długo nie była szkolona, nie była modernizowana, nie była w ogóle przygotowywana na działania zbrojne, - tym bardziej nie jest przygotowana na przyjęcie nowoczesnej broni, bo po prostu nie potrafi jej obsługiwać. Nie ma np. procedur do obsługi takiej broni ani lotnisk. Jedynie broń sprowadzana z krajów byłej strefy sowieckiej w Europie np. z Polski mogłaby się rzeczywiście przydać Ukraińcom. To jest broń, którą potrafi obsługiwać ich wojsko. Dostawy starej posowieckiej broni mogłyby przynajmniej zrównoważyć to natarcie rosyjskie. Rosyjskie wojska nadal w bardzo małej skali stacjonują na terytorium Ukrainy. Mówi się o 2 batalionach, czyli tam jest jakieś 1000 żołnierzy, może trochę więcej, oprócz tego są tam już siły specjalne w liczbie ok. 2-3 tys. regularnych żołnierzy. To jeszcze nie jest inwazja na pełną skalę, ale ewidentnie nowa jakość.

Not.ed