Joanna Jaszczuk, Fronda.pl:„Rzeczpospolita”  pisała niedawno o prognozach wpływów i wydatków ZUS, które trafiły na biurko premier Beaty Szydło. Prognozy są trzy. Ostatnia, określana przez dziennik jako „pesymistyczna” zakłada, że w przyszłym roku zabraknie nawet 63 miliardów złotych na emerytury, jeżeli po wejściu w życie zmian w wieku emerytalnym dodatkowe 350 tys. osób, które nabędą prawo do tego świadczenia, zdecydują się przejść na emeryturę.

Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP: Uczciwe analizy należało przeprowadzić przed przywracaniem poprzedniego wieku emerytalnego, ale również przy każdym podejmowaniu decyzji o wprowadzaniu tej czy innej ustawy, bo regulacje mają konsekwencje.

Próżno szukać w Polsce osoby, która nie narzekałaby na Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Czy jednak problem leży tylko w tej instytucji?

Nigdy nie było „problemu z ZUS-em”. To kierowanie uwagi opinii publicznej na Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który jest wyłącznie „agentem transferowym”. Wystarczająco precyzyjne są analizy aktuarialne, które pokazują, jakie są coroczne zobowiązania polskiego rządu wobec emerytów i ile pieniędzy rokrocznie trzeba wydać na obsłużenie zobowiązań emerytalnych. Tak zwana „dziura” w budżecie ZUS jest działaniem kolejnych rządów, które z pełną premedytacją, wiedząc, jakie są zobowiązania, celowo nie przekazują Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych środków z budżetu wystarczających na sfinansowanie zobowiązań, które przecież kolejne rządy i parlamenty same przyjmowały.

Kiedy rząd Donalda Tuska w 2012 roku podniósł wiek emerytalny, zapewniając, że prędzej czy później będzie to nieuniknione, wywołało to wielkie oburzenie. Jedną ze sztandarowych obietnic wyborczych polityków Prawa i Sprawiedliwości było obniżenie, czy może raczej przywrócenie, wieku emerytalnego sprzed reformy. 1 października stanie się to faktem, rząd jednak zapewnia, że będzie starał się zachęcić Polaków, którzy osiągną wiek emerytalny, do dalszej aktywności zawodowej.

Rządzący zapominają o fundamentalnej sprawie, a mianowicie, że pieniądze na emerytury pochodzą z opodatkowania naszej pracy i aktywności gospodarczej. Jeżeli w Polsce ta aktywność gospodarcza jest cały czas prześladowana administracyjnie i fiskalnie, to nie będzie w stanie sfinansować zaciągniętych wobec wyborców zobowiązań emerytalnych. Represyjność podatkowa i administracyjna wobec przedsiębiorczości doprowadziła miliony polskich obywateli do emigracji, która - jak pokazują raporty NIK - również wpływa na przyszły spadek środków z tytułu opodatkowania pracy w budżecie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jeżeli więc obecny rząd utrzyma ten represyjny wobec przedsiębiorców system, to po prostu nie będzie miał wystarczających środków na finansowanie dotychczasowych zobowiązań emerytalnych.

Kluczem do sfinansowania emerytur jest przywrócenie wolności gospodarczej w Polsce. Tylko nieskrępowany rozwój gospodarczy, znacznie większy niż rząd zakładał w budżecie, może doprowadzić do udźwignięcia zobowiązań, które zresztą kolejny rząd zwiększył, a nie zmniejszył.

Od pewnego czasu słyszę, że pokolenie dzisiejszych 20-30-latków nie będzie miało emerytur, że po prostu zabraknie na to pieniędzy. Problem leży więc w „machinacjach” kolejnych ekip rządzących przy wieku emerytalnym czy właśnie w opodatkowaniu pracy?

Zwiększanie opodatkowania pracy, jak to czyni obecny rząd, wmawiając zwłaszcza młodemu pokoleniu Polaków, że dzięki temu za pół wieku dostaną wyższą emeryturę, jest co najmniej wprowadzaniem ludzi w błąd. Nie ma bowiem żadnego związku między tym, co dziś młode pokolenie będzie oddawać rządowi w podatkach nałożonych na pracę, a tym, jak inny rząd za 50 lat ustanowi i wypłaci emeryturę. Przecież zupełnie nie wiemy, jakie będą realia gospodarcze i możliwości sfinansowania emerytur za pół wieku! Dlatego jedyne, co obecny rząd może zrobić, to przywrócenie wolności gospodarczej. Tylko ona da szansę na wyzwolenie przedsiębiorczości, która dziś w sporej części „ucieka” albo za granicę, albo jest w szarej strefie. A z kolei ta przedsiębiorczość, która jest rejestrowana, nie da rady udźwignąć nakładanych na nią kolejnych ciężarów.

Niedawno pojawiły się informacje, że rząd chce płacić 10 tysięcy złotych obywatelom, którzy po osiągnięciu wieku emerytalnego zdecydują się na dalszą pracę. Nie ma na razie potwierdzenia, że byłoby to akurat 10 tysięcy złotych, ale w rozmowie z TVN Biznes i Świat rzecznik Ministerstwa Finansów podkreślił, że rząd analizuje różne warianty, a jednym z pomysłów byłoby rzeczywiście „dofinansowanie dalszej aktywności zawodowej”.

Skoro rząd chce płacić za pozostanie na rynku pracy, to może lepiej by było, aby po prostu nie odbierał pieniędzy tym obywatelom, którzy na tym rynku funkcjonują. Wówczas znacznie więcej osób mogłoby wcześniej rozpoczynać działalność gospodarczą. Jak bowiem widać, z pracy i działalności gospodarczej jest więcej pieniędzy niż z przechodzenia w stan bezczynności. O ile decyzja rządu idzie w dobrym kierunku, o tyle powinna wcześniej sięgać do źródeł, które przeszkadzają Polakom w prowadzeniu szerokiej aktywności gospodarczej. Składki na ZUS najzwyczajniej w świecie są tylko kolejnym podatkiem. Nie istnieje żadne konto w ZUS, na którym te pieniądze są przechowywane, bo są one natychmiast wydawane. Wystarczy po prostu mniej zabierać osobom pracującym i prowadzącym działalność gospodarczą, aby z rozwoju aktywności zyskać znacznie więcej niż tylko z rozdawania pieniędzy za pozostanie na rynku pracy. Jeżeli odblokuje się rynek pracy w Polsce, to aktywność zawodowa stanie się atrakcyjną alternatywą dla pobierania zasiłków czy pójścia na emeryturę. Polacy nie dlatego odchodzą na emeryturę, że „nie chce im się pracować”, po prostu jest ona jedyną pewną formą jakiegokolwiek zabezpieczenia finansowego w tym wieku. Wiele osób, nawet po przejściu na emeryturę, nadal zresztą pracuje, ponieważ z samej rządowej emerytury trudno się utrzymać.

Bardzo dziękuję za rozmowę.