Film "Pilecki" od kilku dni gości na ekranach kin. Czy poruszająca historia rotmistrza przyczyni się do wzrostu postaw patriotycznych? Swoimi spostrzeżeniami na ten temat dzieli się z nami syn rotmistrza Andrzej Pilecki, zwierzając się przy okazji z przeżyć towarzyszących premierze tego wyjątkowego tytułu.

Jak Pan osobiście odbiera te wszystkie wydarzenia związane z premierą filmu o rotmistrzu Pileckim?

Takie pytania słyszę teraz cały czas. Jak to odbieram, jak to widzę, co pamiętam. Wszyscy pytają, wszyscy się interesują. To oczywista sprawa, że odbieram to wszystko bardzo dobrze, jest to wspaniała rzecz, tak premiera filmu o moim ojcu, wydanie książki "Pilecki: Śladami mojego taty", która teraz wchodzi do księgarni, jak i wszystko wokół. Czekałem na to bardzo długo i cieszę się z tego niezwykle, można powiedzieć, że skaczę z radości [śmiech].

Jest Pan już zmęczony tym całym szumem i ciągłymi pytaniami?

Premiera filmu sprawia, że ludzie pytają. Cały czas, to przecież normalne. O wiele rzeczy, ale przede wszystkim o film, o moją ocenę tej produkcji, o moje wspomnienia, ale też o aktualne przeżycia. Powiem, że bardzo głęboko odczułem dwie minuty ciszy, które nastąpiły po pierwszej projekcji filmu. Wszyscy siedzieli w kompletnej ciszy przez naprawdę długą chwilę. Poczułem i zobaczyłem taką falę zjednoczenia, zjednoczenia, które dokonało się poprzez tę historię pokazaną w sali kinowej. Aż mi się w oczach łzy zakręciły. To i inne zdarzenia związane z premierą "Pileckiego" bardzo mnie buduje. Może czasem jestem zmęczony, bo dzieje się teraz tak dużo, ale przy tym jestem szczęśliwy i bardzo zbudowany tym wszystkim.

Czy myśli Pan, że historia rotmistrza może być fundamentem, na którym da się zbudować coś trwałego?

Kiedy coś jest poruszające, jednoczy ludzi, a jednoczenie daje podstawę, by coś nowego stworzyć, zbudować jedność. Niby wiadomo, że to są uczucia, że film ma za zadanie nas wzruszać, ale w tym przypadku to jest dobre i pozytywne. Kiedy chcemy coś zbudować, gramy na uczuciach. Ważne jest jednak to, by było to uczciwe i prowadziło do rzeczy dobrych. Kiedy jest nastrój do budowy, wystarczy impuls i ludzie za to się łapią. Poruszenie i wynikający z niego entuzjam można wykorzystać pozytywnie. Pamiętam, że kiedy byłem młodym harcerzem, brałem udział w odbudowywaniu Warszawy z gruzów po wojnie. Wtedy czuć było, że wszyscy chcieliśmy pomóc i coś wybudować. Własnymi rękami odbudowałem choćby ulicę graniczną, oczywiście nie sam, to mogło się udać tylko wspólnymi siłami. Zresztą pamiętam, że ojciec stał tam, patrzył na nas i chwalił nas drużynowemu, że robimy dobrą robotę.

Może podobną robotę zrobi ten film? Na przykład odbudowując postawy patriotyczne wśród młodego pokolenia. Czuje Pan w ogóle, że młodzież takiej odbudowy potrzebuje?

Na pewno film wywrze wrażenie na młodych. Już wywiera. Ale nie uważam, by młode pokolenie było jakoś strasznie zniszczone, jak to niektórzy malują. Co nie oznacza, że w ogóle nie potrzebuje podbudowy. Młodzi może są dziś trochę skołowani współczesnym światem, ale widzę w nich wigor i energię oraz to, jak żywo reagują na film, na postać mojego ojca. Na pewno młode pokolenie jest zupełnie inne, niż pokolenie starszych. Tę diametralną różnicę widać w spotkaniach z ludźmi i w tym, o jakie rzeczy pytają i jak reagują. Starsi mają już swoje utarte opinie i przyzwyczajenia i działają wg pewnych obranych kierunków, podczas gdy młodzież jest ciekawa, otwarta, zawsze ma wiele pytań. Uczęszczam teraz na spotkania w liceach i widzę, że oni są zawsze przygotowani, że sami znają wiele faktów o rotmistrzu Pileckim i pytają o jeszcze więcej.

Czyli młodzież raczej nie zamęcza Pana banałami?

Zdecydowanie nie, zawsze jest ciekawie. Przyznam, że czasami męczące są pytania od starszych. Nieraz jest w nich sporo goryczy i złości. Ktoś na przykład żali się, że jego wujek, ojciec, czy dziadek też walczył o Polskę i nikt o nim nie pamięta i że to jest niesprawiedliwe. Ja wtedy pytam: "A co Pan, czy Pani zrobiła, by o tę pamięć zawalczyć?". Ja długo walczyłem o sprawiedliwość i po latach udało się pokazać prawdę o moim ojcu. Trzeba działać, trzeba żyć. W młodych to życie zwyczajnie widać.

A o co licealiści i inni młodzi ludzie pytają najczęściej?

Najczęściej przewijają się pytania o Auschwitz. Pytają, czy wiedziałem, jak to było, co ojciec mi przekazywał. Tu rzecz jasna odpowiadam, że wtedy nie wiedziałem nic, bo było to zwyczajnie niemożliwe. Ale potem drążą temat, pytają o moje wspomnienia, o różne szczegóły i przekazuję im wszystko, całą prawdę o rotmistrzu Pileckim.

Czyli jest nadzieja na budowę postaw patriotycznych wśród nowego pokolenia?

Powiem Panu taką anegdotę. Byłem raz w szkole samochodowej w Radomiu. Były tam uroczystości, było też takie małe przedstawienie o Witoldzie Pileckim. Proste, zwykłe miejsce. Zdawałoby się, samochodziarze, powinni być umazani w błocie, smarach i tak dalej. Nic podobnego! Chłopak, który tam odgrywał mojego ojca, był tak przejęty tą rolą, tak się w nią wczuł, że potem mu poradziłem, by rzucił te samochody i poszedł do szkoły aktorskiej. Jak on pięknie deklamował te słowa o honorze, o wartościach. No to skoro tego chłopaka tak ta historia zainspirowała, może zainspirować wielu innych. Jest nadzieja.

 

Rozmawiał M. W.