Całe przemówienie Putina w czasie jego dorocznej konferencji prasowej w Moskwie było wyłącznie demonstracją erudycji prezydenta Rosji, była to przytłaczająca przewaga formy nad treścią. Putin pod względem pr-owskim był świetnie przygotowany, odpowiadał na wszystkie pytania dziennikarzy, próbował sprawiać wrażenie doskonale zorientowanego we wszystkich bieżących politycznych i gospodarczych sprawach, sypał datami i faktami, ma świetną pamięć do liczb. Ze szczegółami opowiadał np. o sprawie karnej ukraińskiej lotnik Nadii Sawczenko czy biznesmena Jewtuszenko. Tymczasem brakowało tam czegoś, co powinno być charakterystyczne dla przywódców jednego z największych krajów na świecie: myśli strategicznej. O uwiądzie myśli strategicznej dobitnie świadczy zapewnienie Putina: „za dwa lata podniosą się ceny ropy naftowej i wszystko będzie dobrze”. W tym jednym zdaniu zawiera się cała filozofia rządzenia Putina, że należy przetrzymać dwa lata, a potem będzie dobrze. Na dwa lata rzeczywiście Rosja ma pieniądze. W Funduszu Rezerwowym mają ponad 400 mld dol. Krótko mówiąc, Putin nie wie co się wokół niego dzieje i nie wie, co ma dalej robić. Rosjanie będą nadal ulegać tej propagandzie, gdyż Putin jest doskonałym erudytą. Gdy przez trzy godziny głosi swoje przemówienie, wszyscy wpatrują się w niego zachwyceni, bo erudyta zawsze budzi zainteresowanie. I umyka im tak pustka myśli strategicznej. To samo zresztą dotyczy naszych polityków, którzy doskonale się orientują w intrygach, a wykazują zero myśli strategicznej. To jest jakiś produkt postsowiecki w naszej polityce.

Putin do tego stopnia nie ma wyjścia, że wierzy w to, że sytuacja się polepszy i wtedy wszystko będzie tak jak było: do Rosji znowu popłynie strumień petrorubli. Na tej konferencji on zapowiedział jeszcze dwie ważne rzeczy: wydatki na armię i programy zbrojeniowe (nieprawdopodobne wręcz wydatki przynajmniej w skali naszego regionu) będą nadal kontynuowane, podobnie, jak utrzymane będą wysokie wydatki na cele socjalnych, a nawet zostaną podwyższone. To wyraźnie wskazuje na dążenie Putina do utrzymania władzy.

Jeżeli chodzi o Ukrainę, to pod adresem Zachodu znów posypały się pogróżki czyniąc ją odpowiedzialną za eskalację konfliktu i kryzys gospodarczy w Rosji. Ogólnie wrażenie było takie, że Putin chce po prostu wyjść na swoje. To wpisuje się w oskarżania Zachodu o hipokryzję. To są oskarżania rosyjskiej propagandy i ona trwała znacznie dłużej niż od tych kilku miesięcy, od kiedy zaostrzyła się sytuacja międzynarodowa. Ta retoryka na politykach zachodnich nie robi już żadnego wrażenia.

W samej Rosji, od początku tygodnia, czyli od momentu załamania rubla, elita zaczyna mięknąć w sprawie Ukrainy. Pierwszy dał hasło premier Dymitr Miedwiediew, który na Twitterze napisał, że Donbas jest częścią Ukrainy. Przez dwa dni wtórował mu minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, który mówił, że Rosja nigdy nie chciała autonomii dla Donbasu ani federalizacji Ukrainy, kompletnie przecząc sobie samemu sprzed dwóch tygodni. To samo zrobił zresztą Putin, uznając Donbas za część Ukrainy, gdy mówił z naciskiem, że władze Ukrainy powinny z Donbasem rozmawiać, jak z częścią swojego państwa. Prezydent Rosji uchylił się natomiast w czasie swego wystąpienia od jakichkolwiek ocen sytuacji na Krymie, nie podnosił w ogóle problemu państwowości Krymu. Rosjanie w tej chwili proponują Zachodowi taki handel: Donbas do Ukrainy, ale Krym nasz. Po pół roku wojny, oni w ten sposób chcą zawrzeć pokój z Zachodem.

Not. ed