Portal Fronda.pl: Rząd zaplanował zbyt mało pieniędzy, na składki ubezpieczenia społecznego i zdrowotnego dla duchownych. Dziurę w budżecie zauważył NIK. Pańskim zdaniem, to nie tylko niekompetencja, ale złośliwość rządu. Mogło to być celowe wyliczenie?

Andrzej Jaworski: Z moich informacji wynika, że do takiej sytuacji doszło już kolejny raz. Gdyby jakieś przedsiębiorstwo zaliczyło podobną pomyłkę w wyliczeniach albo opóźniło się z wpłatami, od razu byłyby kontrole, a nawet kary. Tutaj mamy do czynienia z określoną grupą osób, których liczba nie zmienia się jakoś specjalnie w krótkim czasie. Wiemy, ile osób jest na misjach, kiedy z nich wraca, etc. Poszczególne zakony są zobowiązane do przedstawiania danych na ten temat, więc jest to kwestia, którą naprawdę łatwo wyliczyć. Błąd w wyliczeniach wynika więc albo z niekompetencji, albo złośliwości pewnych osób. Tylko jedna z tych dwóch możliwości może tłumaczyć taką sytuację.

Rząd jednak już wpłacił do ZUS brakującą kwotę. Czy jest więc powód do bicia na alarm?

Warto postawić pytanie, dlaczego te wpłaty były późniejsze i dlaczego plany budżetowe są nierealne. Każda instytucja, zobowiązana do dokonywania wpłat do ZUS, musi to robić wedle określonych zasad, na czas, pod groźbą sankcji. Jeśli pieniądze z ministerstwa nie są wpłacane według norm, to nie sądzi pani, że to przejaw arogancji? Co więcej, brak wpłat na czas rodzi poważne problemy. Proszę zastanowić się, co dzieje się z osobami duchownymi na misjach, kiedy ta składka nie jest opłacona. Są ubezpieczone czy nie? Ci ludzie ciężko pracują w miejscach niebezpiecznych dla zdrowia. Państwo, które chce funkcjonować odpowiedzialnie, nie może robić błędów w tak prostych wyliczeniach, bo to rodzi podejrzenia, że sprawach dotyczących ogółu mieszkańców, urzędnicy będą również niekompetentni.

Finansowania Kościoła to, jak się okazuje, śliski temat w Polsce. Kilka dni temu „odgrzała” go „Gazeta Wyborcza”, publikując – zresztą błędne – wyliczenia na temat kwoty, jaką państwo przeznacza na Kościół. W innych krajach, na przykład w Niemczech, finansowanie Kościoła z pieniędzy podatników jest normalną praktyką. Dlaczego w Polsce stanowi to problem?

Poruszyła pani dwie sprawy. Po pierwsze, fakt, że trwa dyskusja nad Funduszem Kościelnym, nie jest żadnym wytłumaczeniem. W danym momencie obowiązuje konkretne prawo i jesteśmy zobowiązani, by je realizować. Nie może być tak, że jeśli trwają dyskusje nad tym, czy za jakiś czas prawo się zmieni, to już dziś zaprzestajemy jego wypełniania. A po drugie (i to jest chyba istotniejsze), „Gazeta Wyborcza” w ostatnim czasie prowadzi krucjatę przeciwko Kościołowi w Polsce, przeciwko wierzącym. Tam gdzie może, natychmiast wykorzystuje łamy do atakowania Kościoła. I jest to atak nieuczciwy, nieobiektywny, nieprofesjonalny. Robi to przede wszystkim ośmieszając katolików lub przedstawiając fakty w sposób wybiórczy lub nieprawdziwy.

I tak jest właśnie z kwestią finansowania Kościoła?

Na łamach „Wyborczej” nie przeczytamy, że Fundusz Kościelny to pieniądze, które są wypłacane, bo PRL zrabował olbrzymi majątek Kościoła katolickiego i innych. Ten majątek nie był własnością jednego czy drugiego biskupa, jak przedstawia to „GW”, ale należał do całej wspólnoty ludzi wierzących. Czyli ludzi, którzy własne, prywatne środki przeznaczali na rozwój instytucji kościelnych. Było to przede wszystkich placówki charytatywne – szpitale, żłobki, przytułki, etc. O tym w „Wyborczej” nie przeczytamy. Podobnie, jak nie znajdziemy tam informacji, że ten majątek nie został oddany w całości. Zwrócono jedynie znikomą część, a ona i tak nie służy wygodzie hierarchów, ale ogółowi katolików w Polsce. I nie tylko katolików. Kościół katolicki jest największą organizacją charytatywną w Polsce i wypełnia te luki państwa, których obecny rząd nie jest w stanie zapełnić. W „GW” nie przeczytamy również o tym, że Komisja ds. Kościoła katolickiego została zlikwidowana przez stronę rządową, a wciąż funkcjonują komisje ds. zwrotu majątku Kościoła prawosławnego czy protestanckich. Dzieje się tak, bo „Wyborcza” nie chce narażać się mniejszościom. Chce dalej prowadzić wojnę z Kościołem katolickim i przedstawiać sprawy innymi, niż są w rzeczywistości.

W „Wyborczej” (i związanym z nią portalu Tokfm.pl) przeczytamy za to, że bp Henryk Tomasik podważa prawo. Wszystko dlatego, że powiedział: „Nie wstydzę się Ewangelii to znaczy, że jasno wypowiadam się na ten temat i pamiętam o prymacie prawa Bożego nad ludzkim w każdej sytuacji. To zobowiązuje nas, wierzących, do kształtowania naszego sumienia”. Czy Pan dostrzega w tej wypowiedzi kwestionowanie prawa?

To, co robi „Wyborcza”, to kolejny element jawnej walki, nawet nie dyskryminacji, ale walki, z hierarchią Kościoła katolickiego w Polsce. Każdy, zdrowo myślący człowiek, który nawet nie skończył szkoły podstawowej, zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie wierzący mają prawo do wierzenia w to, w co chcą wierzyć. Konstytucja i przepisy prawne pozwalają mu na to. Nie można oczekiwać od osób inteligentnych, aby nie wiedziały, że hierarchowie takiego czy innego Kościoła będą mówić o tym, że prawo Boże jest prawem nadrzędnym w stosunku do prawa stanowionego. Dla osób niewierzących można to przełożyć tak: prawo naturalne jest prawem, na którym powinno się opierać prawo stanowione.

Z czego więc wynika ta niechęć „Wyborczej” do Kościoła, która przejawia się na przykład w takiej naciągniętej interpretacji słów bp Tomasika?

Albo redaktorzy „Gazety Wyborczej” są analfabetami i brak im takiej wiedzy, albo są dobrze wykształceni, ale prowadzą krucjatę przeciw Kościołowi w Polsce. Mamy na to całą masę dowodów. Co więcej, nie robią oni tego z własnych środków. „Gazeta Wyborcza” jest jednym z prywatnych mediów, które otrzymuje olbrzymie wsparcie finansowe w postaci reklam ze strony spółek skarbu państwa, instytucji państwowych, instytucji samorządowych, etc. Czyli my za to płacimy. To trzeba powtarzać. Nie możemy biernie przyglądać się, jak pieniądze z naszych podatków są wydawane na takie gazety, jak „Wyborcza”, która funkcjonuje wyłącznie po to, aby walczyć z katolikami.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk