Przed komisją śledczą ds. afery Amber Gold stanęła dziś była szefowa I Urzędu Skarbowego w Gdańsku Maria Liszańska. W swoich zeznaniach ujawniła powiązania osób z pomorskiej skarbówki z biznesmenami. Wskazała też nieprawidłowości w funkcjonowaniu tych urzędów tak przed, jak i po wybuchu afery.

Zeznająca przed komisją świadek wybielała też siebie, winy z kolei szukała wśród innych urzędników. Szefowa komisji Małgorzata Wassermann stwierdziła, że żaden urząd skarbowy nie chciał rozpocząć postępowania karnoskarbowego ws. Marcina P. dlatego, że wówczas na wierzch wyszłyby jego wyroki, przekręty i konieczne byłoby zamknięcie Amber Gold.

Liszańska przed komisją mówiła między innymi o parasolu ochronnym, który rozpięty był nad pomorskimi biznesmenami:

„Pierwsza pani na liście miała 4 miliony złotych zaległości. Nikt z Urzędu Skarbowego nigdy jej nie kontrolował”.

Przekonywała też komisję, że „ochrony” w podległych jej urzędach nie miał Marcin P.

W jej zeznaniach pojawiał się wielokrotnie wątek nieformalnych kontaktów wysokich urzędników resortu finansów z pracownikami pomorskiej skarbówki. Jak stwierdziła – ministerstwo sprawą Amber Gold interesować się zaczęło dopiero po upadku spółki, zaraz przed wystąpieniem Jacka Rostowskiego w Sejmie, gdzie złożył „raport” dotyczący afery. Na kilka dni przed tym ministerstwo zaczęło telefonować do gdańskiego urzędu – mówiła świadek. Dodała, że Rostowski nie mówił prawdy informując o jej zwolnieniu z pracy.

dam/PAP,Fronda.pl