Martyna Ochnik, Fronda.pl: Zakończył się szczyt NATO. Sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg tak go podsumował: „Podjęliśmy szereg decyzji, by wzmocnić odstraszanie i obronę, zwiększyć wysiłki w walce z terroryzmem i zapewnić uczciwy podział obciążeń między wszystkimi sojusznikami.” Jak Pan oceniłby efekty szczytu NATO?

Aleksander Ścios, publicysta, autor książek, autor bloga "Bez dekretu": Nie przyniósł rewelacji ani znaczących rozstrzygnięć.

Poruszenie przez prezydenta USA tematu zwiększenia wydatków na obronność, powinno nas cieszyć – pod warunkiem, że intencją Trumpa jest uzbrojenie Europy przed agresją rosyjską.

Nie wykluczam jednak, że za tą troską, wyrażaną w miłym dla polskich słuchaczy kontekście krytyki pod adresem Niemiec, kryje się inna przyczyna. Trump może szukać pretekstu do ograniczenia obecności Ameryki w obszarze europejskim. Wówczas czynnik finansowy, byłby nadzwyczaj użytecznym argumentem, nie tylko dla podatników amerykańskich, ale dla administracji USA. Warto pamiętać, że zdaniem tego prezydenta, kluczowy dla bezpieczeństwa Ameryki jest obszar Azji i Bliskiego Wschodu.

Naprzeciw takiej intencji, wychodzi „pomoc” ze strony Niemiec i Francji, które od lat zabiegają o wyparcie USA ze Starego Kontynentu. Projekt „armii europejskiej” (tzw.PESCO), żywo wspierany przez Merkel, Macrona i Orbana, jest jednym z elementów tej strategii.

Jeśli jest prawdą, że w trakcie obrad szczytu NATO, Trump postawił warunek zwiększenia wydatków na obronę do 2 proc PKB, już od stycznia 2019 roku, to nierealne żądanie może potwierdzać hipotezę o poszukiwaniu pretekstu.

Dlatego w miejsce werbalnych deklaracji, warto patrzeć na fakty. Najważniejszym kryterium oceny intencji prezydenta USA, byłaby decyzja o rozmieszczeniu w Polsce stałych baz amerykańskich.

Jeśli dojdzie do takiego rozstrzygnięcia, otworzy ono drogę do realnego sojuszu polsko-amerykańskiego i będzie miało decydujący wpływ na sprawy naszego bezpieczeństwa.

Szanse takiego rozwiązania, oceniam jako umiarkowane, również z uwagi na rzeczywistą postawę władz III RP, a w szczególności środowiska prezydenckiego, które sprawuje całkowity nadzór nad obszarem obronności i polityki zagranicznej.

Intencje Donalda Trumpa zdają się chyba jeszcze bardziej niejasne, kiedy pomyślimy o zaplanowanym na 16 lipca w Helsinkach spotkaniu z Władimirem Putinem. Niektórzy komentatorzy bagatelizują ten fakt. A jak Pan ocenia jego potencjalne znaczenie?

Celem Trumpa jest odegranie medialnego „show”, celem Putina – ogranie Ameryki propozycją „pomocy” w sprawach Iranu i Syrii.

Prezydent USA chce zapewnić sobie „spokój” na Bliskim Wschodzie, prezydent Rosji – „zrekonstruować tam Związek Sowiecki” (Michael Reagan).

Trump ocenia swoje decyzje w biznesowych kategoriach zysku i strat, Putin – w dalekosiężnej perspektywie celów komunistycznej strategii podstępu i dezinformacji.

Dlatego najważniejszym „patronem” tego spotkania będą Chiny.

W takiej konfrontacji, szanse „twitterowego mocarza” wydają się mizerne. Ważnym wskaźnikiem jest tu rosyjska ocena buńczucznej retoryki Trumpa.

Mam na myśli niedawną reakcję Moskwy na krytyczne wypowiedzi prezydenta USA w sprawie Nord Stream 2 i aneksji Krymu. Doradca Putina, Siergiej Uszakow oświadczył wówczas, że nie widzi „żadnych podstaw do napięć w relacjach Rosja-USA i oczekuje poprawy relacji i współpracy w różnych dziedzinach”.

Jeśli rozgrywka w Helsinkach nie ograniczy się do teatralnych gestów i zabiegów wizerunkowych, może przynieść fatalne konsekwencje dla Europy.

Mając dziś w ręku dwa instrumenty polityczne – wojnę w Syrii i na Ukrainie oraz dysponując ekspansywną siecią agentury w każdym zakątku świata, Putin może dowolnie rozgrywać kremlowskiego pokera. Porozumienia z Iranem i Irakiem, Turcją, Arabią Saudyjską i Izraelem, pozwoliły zbudować ogromną i niewspółmierną do potencjału pozycję Rosji.

Wprawdzie Trump krytykuje szkodliwą politykę swojego poprzednika, to – do tej pory, nie uczynił nic, by odebrać Rosji nienależny status mocarstwa.

Przyzwolenie Waszyngtonu na niedawne operacje rosyjskie w Syrii czy akceptacja wzmocnienia układów z Izraelem i Turcją, jest ważnym dowodem kontynuacji szaleńczej polityki Obamy.

Ponieważ Putin potrafi wykorzystać, nie tylko atuty mocarstwowe, ale umiejętnie rozgrywa interesy amerykańskie, można się spodziewać, że w Helsinkach zapadną decyzje dotyczące paktu antyirańskiego. To dziś główne zmartwienie Ameryki, w którego usunięciu, pomoc Putina będzie nieoceniona.

Ciekawe, czego Putin zażąda za swoją pomoc?

Cena tego porozumienia pozostanie dla nas nieznana – do czasu, aż poznamy decyzje USA w sprawie Ukrainy, czy rozmieszczenia wojsk amerykańskich w Europie.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że w przededniu spotkania Trump-Putin doszło do wydarzenia, które – z punktu widzenia interesów amerykańskich, powinno mieć wpływ na przebieg tych negocjacji. 13 lipca br. wielka ława przysięgłych (grand jury) postawiła w stan oskarżenia 12 agentów rosyjskiego wywiadu. Zrobiono to w ramach dochodzenia w sprawie ingerencji Rosji w wybory w USA, prowadzonego przez prokuratora specjalnego Roberta Muellera.

Na uwagę zasługuje zgodna reakcja Trumpa i Putina.

Ten pierwszy oświadczył, że dochodzenie Muellera utrudnia mu próby nawiązania lepszych kontaktów z Rosją i nazwał śledztwo w sprawie Russiangate „czystą głupotą”.

Moskwa ogłosiła natomiast, że „oczywistym, celem tych działań jest zepsucie atmosfery przed szczytem Trump – Putin” i uznała, że „za decyzją o oskarżeniu tych osób stoją wpływowe siły polityczne w USA, które są przeciwne normalizacji stosunków między naszymi krajami, i które fabrykowały od lat oczywiste oszczerstwa".

Trudno o bardziej spektakularny wyraz rozgrywania lęków Trumpa. Obawa przed ujawnieniem rosyjskiej ingerencji w wybory z zamiarem wsparcia Trumpa (ten fakt uznały wszystkie agencje wywiadowcze USA) oraz związków sztabu kandydata republikanów z agentami służb rosyjskich, jest jednym z najważniejszych czynników decydujących o relacjach Trump-Putin.

Z tego wynikałoby więc może, że siła Trumpa, na której do pewnego stopnia opieramy swoje rachuby nie jest tak duża jak się nam wydaje…

Sięgając po znane nam analogie, można byłoby powiedzieć, że w układzie związanym z ingerencją rosyjską w wybory prezydenckie w USA, pozycja Trumpa przypomina relacje jakie łączyły Tuska z Putinem. Szef rządu PO-PSL był wówczas zakładnikiem kłamstwa smoleńskiego i ukrywając tajemnice związane z zamachem (w tym – ustalenia z Putinem) odgrywał rolę rosyjskiej marionetki. Uwzględniając wszelkie różnice polityczne, ten rodzaj budowania zależności, jest jednym z najczęściej praktykowanych przez kremlowskich „siłowików”. Operacja Russiangate mogła stanowić tylko wierzchołek procesu znacznie poważniejszego. Mam na myśli zjawisko obserwowane od kilku lat - wymiany rosyjskiej agentury oraz rotacji kategorii „użytecznych”, podczas której wysłużony garnitur światowych lewaków i zużytych liberałów, zostaje zastąpiony menażerią różnej maści „narodowców”, „prawicowców” i „konserwatystów”.

Uwzględniając tylko ten czynnik, trzeba poważnie traktować obawy związane z helsińskim szczytem, a efekty tego wydarzenia analizować wyłącznie w kontekście faktów.

To i niepokojące, i zasmucające porównanie. Dziękuję Panu za rozmowę.