Włodzimierz lljicz Lenin był małym eurazjatyckim awatarem. Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego Powrotu.

Wcześniej nigdy nie lubiłem Lenina. Wszyscy wokół mówili: „Lenin, Lenin...", a przecież większość zawsze się myli. W czasach komunizmu chodzi­ łem ze swoim malutkim synem i pluliśmy razem na pomniki Iljicza. Czyta­ łem Evolę i Małynskiego i byłem przekonany, że Lenin to podły agent kontrinicjacyjny „współczesnego świata", który zburzył ostatni bastion Tradycji - Imperium Rosyjskie.

Wyśmiewałem Lenina, drwiłem z leninistów, a stykając się z jego cytatami, gotów byłem tych, którzy je przywoływali, oblać wrzątkiem. Przypominam, że wówczas zdecydowana większość dzisiejszych reformatorów to byli zajadli leniniści, którzy swoimi ostrymi języczkami - wiercąc się, rzężąc i wijąc w garniturach niczym w przytulnych, wilgotnych norach - wychwalali Iljicza. Nie pamiętam już czasów, kiedy w Lenina (i Stalina) wierzono na poważnie, jak w świętość. Pamiętam rozkładającą się, obmierzłą Sowdepię, gdzie nikt już niczego nie wiedział i w nic już nie wierzył, ale wszyscy przystosowywali się do tego, co było. Myślałem, że Lenin to ciemny idol (tagut), który zmusza późnosowieckich Untermenschów do pochrząkiwania w wysokich tonacjach.

Myliłem się. Również byłem wówczas zbyt przytłoczony ogólną atmosferą gnicia, ale z konformistycznej głupoty wyciągnąłem odwrotny wniosek (zresztą zupełnie nieadekwatny). Myślałem bowiem, że leninizm to rodzaj antytradycjonalistycznej hipnozy. Po prostu nie byłem jeszcze wówczas na Zachodzie i nie mogłem sobie wyobrazić, że bez żadnego leninizmu ludzkość może upaść jeszcze niżej. Przypuszczałem, że czwarty stan - robotniczy - prezentuje niższy poziom niż stan trzeci - burżuazyjny - (tak utrzymywał Evola) i dlatego traktowałem ten daleki i nieznany kapitalizm jako zło, ale drugiej kategorii, natomiast szczerze uważałem, że to Lenin, jako rusofob, okcydentalista i wróg tradycjonalizmu, jest jednym z oblicz antychrysta.

Mój stosunek do Lenina zmienił się w czasie pierestrojki. Szczególnie mocne wrażenie wywarły na mnie pierwsze podróże do Europy. Obraz, który ukazał się moim oczom, był na tyle odpychający, na tyle zdegenerowany, na tyle zakorzeniony w totalitarnej Untermenschlichkeit (przy czym owo „podczłowieczeń- stwo" ludzi Zachodu w odróżnieniu od Sowietów nie było pełne cierpienia i absurdu, lecz triumfalistyczne, zakochane w sobie, optymistyczne, ostateczne i agresywne), że zacząłem rewidować swój stosunek do Socjalistycznej Ojczyzny.

Równocześnie w samej Rosji najbardziej obmierz­ łe, najbardziej denerwujące mni e fizjonomicznie i typologicznie w późnej Sowdepii ogryzki, zapisały się do obozu „demokratów" i „reformatorów". Im bardziej służalcza i obrzydliwa była figura - chociażby twórca najbardziej kłamliwej „leniniany " Jegor Jakowlew albo „szewczyk" z Biura Politycznego, „architekt pierestrojki" Aleksander Jakowlew - tym bardziej bezwstydnie i podle opluwała ona sowietyzm. W odróżnieniu od nich zatwardziali sowieccy ortodoksi emanowali nie wiadomo skąd wypływającą godnością, wysoką etyką, stoicyzmem i wiernością.

Stopniowo emocje te umacniały się we mni e wraz z obserwacją prawidłowości geopolitycznych. Pewien - nawet niewielki - dystans od czasów póź- nosowieckich pomógł mi spojrzeć na wszystko bardziej bezstronnie. I wówczas zaczęła we mnie kiełkować koncepcja, że społeczeństwo sowieckie nie było wcale przejawem ducha współczesności i antytradycjonalistycznej zachodniej dżumy, lecz nadzwyczaj poplątanym i mętnym, ale mim o wszystko wściekłym zrywem wielkiego narodu, pragnącego wyrwać się z mrocznego uchwytu antychrysta współczesnego świata. Innymi słowy, rozpoznałem w sowieckim społeczeństwie pełną paroksyzmu próbę zachowania niektó­ rych filarów tradycyjnego społeczeństwa wbrew postępującej zachodniej, liberalno-kapitalistycznej entropii.

Nie można nazywać modelu marksistowskiego „tradycyjnym" w normal ­ nym tego słowa znaczeniu, ale w porównaniu z modelem liberalnym posiada on nieporównywalnie więcej cech społeczeństwa tradycyjnego. I kiedy nadchodzi momen t historycznego wyboru, wtedy rozróżnienie to nabiera szczególnie wielkiego sensu.

W tym czasie zrozumiałem doskonale i podzielałem prosowieckie sympatie eurazjatów i nacjonal-bolszewików. Ich koncepcje jako jedyne zostały potwierdzone przez historię, podczas gdy wąsko ograniczone konstrukcje bolszewików i mity białogwardzistów nie sprostały próbie czasu i zostały przez historię zdemaskowane.

Tak więc Lenin zmienił swoje znaczenie. Myślę, że po prostu koło historii wykonało taki obrót, iż znaczenie to samo się odsłoniło. Symptomatyczne jest, że nawet tak zaciekły hiperreakcjonista i antykomunista, jak Gejdar Dżemal, poświęcił niedawno Leninowi przenikliwie ciepłe uwagi.

Mutacja metafizycznej jakości Włodzimierza Lenina - to fakt obiektywny. Kiedy brudne tłumy, które (w końcu) uszły w kanalizacyjne przestrzenie „liberalnych reform", przestały oblizywać jego czaszkę jak smaczne lody, na horyzoncie sekretnej linii rzeczy zaczęły majaczyć kontur y kontynentalnego Tytana.

Strasznego, zbłąkanego Tytana, obdarzonego wielką siłą - Starkę von oben - magicznego karła eurazjatyckiego, ogłaszającego swój niemożliwy nie-do-pomyślenia dżihad przeciw globalnej pajęczynie procentowej, przeciw światu eksploatatorów finansowej entropii, przeciw przygniatającym występkom i... i... triumfalnie wygrywającego wielką bitwę.

Lenin rozgromi! mózg obywatela, zrównał z ziemią giełdy i banki, wymiótł do czysta przedrewolucyjne robactwo (ówczesnych gusinskich i bierezowskich), wywrócił do góry nogami kadrową, wyobcowaną, późnoromanowsk ą Rosję, zbudowaną na trupach starowierców, powstał ą na europejskiej nicości...

Lenin zmobilizował naród do totalnego wstrząsu. To prawda: było to krwawe - ale każdy poród wymaga krwi. To oczywiście przenośnia - ale światopoglądowy dyskurs Tradycji już wiele wieków temu powinien przybrać wątpliwe, kompromisowe formuły, inaczej ludzkość epoki Kali-jugi niczego po prostu nie dosłyszy, otępiała i zbydlęcona ponad wszelką miarę.

Nowa interpretacja Lenina i Ieninizmu nie jest jednak sprawą prostą. Nie mają sensu wulgarności prostackiej nostalgii czy bezrefleksyjnego dogmatyzmu, tak jak płaskie sztance antykomunistów (zresztą dzisiejsi antykomuni - ści to najbardziej obrzydliwi wczorajsi komuniści - nieprzypadkowo prawdziwym dysydentom i szczerym przeciwnikom reżimu ani razu nie udało się objąć jakiegokolwiek ważniejszego stanowiska w politycznej rzeczywistości).

Nowy leninizm powinien być odczytany w sposób magiczny, eurazjatycki, eschatologiczny i geopolityczny. Jest on niczym uroczysta i bolesna figura, subtelny szaleniec, przez którego na wskroś wyją niepowstrzymane wichry Kontynentu. Sepleniący, niespokojny, ruchliwy, chytry, osłupiały, drapieżnie cielesny, z połową mózgu i świdrującymi oczkami - jest bardziej wartościowy i doskonały niż wszyscy atleci i pięknisie razem wzięci, jest też żywszy i bardziej natchniony idealizmem niż wszyscy demagodzy „idealizmu " czy „tradycjonalizmu". W Europie spotykałem wielu guenonistów i evolianistów. Niektórzy z nich byli ewidentnymi schizofrenikami, inni zaś posłusznymi i poprawnymi politycznie obywatelami (wielu pracuje w bankach albo wykłada podstawy marketingu). To zbieranina neptków niezdolnych ani do wyraźnego osądu, ani do czynu - ni do aktu terrorystycznego, ni do najmniejszego nawet działania, które dałoby jakikolwiek efekt historyczny. Oni tylko jęczą, zagryzają się nawzajem z powodu błahostek i kichają na świat zewnętrzny, którego zupełnie nie pojmują i którego bezrozumnie się boją. Pierwszy lepszy półgłupek-terrorysta z Czerwonych Brygad czy Rote Armee Fraktion jest sto razy bardziej przyciągający od plejady europejskich „tradycjonalistów".

Lenin - to tragiczny i mocny Anioł, jeden z Aniołów Apokalipsy, wylewający na ogłupiałą ziemię groźną zawartość ostatniej czary. Anioł ostatnich wiatrów... Anioł krwi i bólu...

Myślę, że Włodzimierz Iljicz Lenin był małym eurazjatyckim awatarem. Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego Powrotu. To był nasz Lenin. Ale on umarł . Zabiliście go wy.

Wy i ja.

Aleksander Dugin

tłum. Bohdan Koroluk

Pismo Poświęcone Fronda nr 32