Świat nie kręci się już wokół Krymu i Donbasu. Świat kręci się teraz wokół Iranu. To jest temat okładek najbardziej opiniotwórczych tygodników, o znaczeniu globalnym, takich, jak brytyjski „The Economist” czy amerykański „Time”.

Skądinąd ten pierwszy periodyk, wydawany w Londynie, ale dostępny wszędzie, od New Delhi po Buenos Aires, od Tel-Avivu po Abu-Dhabi prezentuje swoiście angielskie poczucie humoru.

Z pierwszej strony okładki pozdrawia nas irański przywódca Ali Chamenei znakiem „V”, której to litery nie ma ani w polskim ‒co już zauważył Jaruzelski w stanie wojennym ‒ ani też irańskim alfabecie. Nad rozcapierzonymi palcami sędziwego Irańczyka (fotomontaż oczywiście) widnieje napis będący dowcipna grą słów: „Hiyatollah!”. Amerykańskie (angielskie) „cześć”(Hi!) zniekształciło perskiego ajatollaha. Wydawany w USA „Time” jest bardziej na serio. Na pierwszej stronie okładki portrety Obamy i Chamenei właśnie wpasowane są w szary ‒ niczym obłok po wybuchu bomby jądrowej ‒ kontur takiej właśnie bomby. Ale na dole złowieszcza fotografia człowieka skazanego na śmierć, prowadzonego na egzekucję przez irańskich strażników rewolucji: mężczyzna ma zasłonięte nie tylko oczy, ale całą twarz i skrępowane ręce. W środku zdjęcie ludzi celebrujących na ulicy w Teheranie podpisanie porozumienia miedzy Iranem z Zachodem. Nie wyglądają na islamskich radykałów. Wypowiedzi polityków z USA (Leon Panetta, Madeleine Albright czy Dennis Ross) są „za” i „kontra”. „The Economist” jest tu bardziej jednoznaczny: „nuklearny deal z Iranem jest lepszy niż alternatywy: wojna lub całkowity brak porozumienia” ‒ pisze anonimowy (tak to jest przyjęte w tym brytyjskim tygodniku) autor już w tzw. headline, zapowiadając tekst. A w środku doprawdy pyszna historyjka obrazkowa: na pierwszym rysunku dwaj panowie z Gwardii Rewolucyjnej z opaskami na czole z napisem „Iran” skandują „Śmierć Ameryce”, ale nagle podchodzi do nich ajatollah Chamenei mówiąc „przepraszam!”... . Obrazek drugi to wypowiedź ajatollaha: „My, w Iranie, właśnie podpisaliśmy historyczny traktat nuklearny z Wielkim Szatanemi innymi.... Obrazek trzeci: ajatollah poucza dalej „teraz jest czas pokazać bardziej zniuansowany stosunek do USA”. Wreszcie obrazek czwarty: resocjalizowani Irańczycy skandują: „Dla Ameryki kara dożywocia bez prawa łaski!!!”, a Chamenei mruczy „dużo lepiej”.

Świat nie kręci sięjużzatem wokół Donbasu ‒ o co pieczołowicie dba rosyjskie lobby. W czasie ostatniej wizyty premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka w USA informowano go o tym, jak zapobiegliwi Rosjanie swoimi czy cudzymi rękoma usiłują (hmm, skutecznie?) przekupywać nie tylko redaktorów naczelnych rożnych wpływowych mediów, ale nawet... właścicieli tychże. A to już bardziej kosztowna zabawa ‒ zwłaszcza w Stanach, gdzie co prawda ubrania i sprzęt elektroniczny kosztuje taniej niż w Europie, ale polityka (w tym media) znacznie drożej.

Ale wokół Donbasu i Krymu nie kręci się teżjuż Europa. Stary Kontynent patrzy na Helladę, a w przerwach na obserwowanie „kolebki Europy” lub, jak twierdzą niektórzy „greckiego konia trojańskiego” (nomen, omen) zerka na Afrykę Północną, zgliszcza tamtejszej nieudanej „arabskiej wiosny” oraz tysiące imigrantów płynących do nas na czym się da. Na Bliski Wschód (zwany z angielska Środkowym ‒ ciekawa to różnica w nazewnictwie) takoż . I tu i tu są nieprzebrane rzesze przyszłych Europejczyków i heroldów nowej, ofensywnej religii.

Tylko amerykański „Newsweek” okładkowo zlekceważył deal z Persami. Zapowiada „Ostatnie dni Roberta Mugabe”, dając wielką fotografię równie sędziwego, co krwawego dyktatora. To pocieszające: autokraci przemijają. To zła wiadomość dla Putina. I dobra dla mojego kraju. I nie tylko mojego... 

Ryszard Czarnecki