To Rosjanie zniszczyli samolot linii Metrojet – twierdzi major Borys Karpiczkow, dawny funkcjonariusz sowieckich i rosyjskich służb specjalnych ukrywający się w Wielkiej Brytanii. Według niego, Władimir Putin nakazał przeprowadzenie zamachu, aby uzyskać pretekst do wojny w Syrii.

 

W październiku br. w wyniku eksplozji na pokładzie rosyjskiego samolotu lecącego z egipskiego Szarm el-Szejk do Sankt Petersburga zginęło 217 pasażerów i 7 członków załogi. Do zamachu przyznało się Państwo Islamskie. Dżihadyści ogłosili, że „ukarali rosyjskich krzyżowców”. Z kolei Rosja nasiliła po tym zdarzeniu naloty prowadzone w Syrii, a przywódcy wielu krajów świata wyrazili solidarność z krajem Władimira Putina.

Jednak zdaniem Borysa Karpiczkowa, prawda o zamachu jest inna. Były agent powołuje się na informacje uzyskane od pewnego generała lejtnanta rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Według jego wersji było tak: Rosjanin będący funkcjonariuszem służb specjalnych udał się do Szarm el-Szejk, gdzie przedstawiał się jako bojownik wypoczywający po walkach na Ukrainie. Nawiązał tam romans ze swoją rodaczką przebywającą na urlopie. Gdy kobieta wracał do Rosji, funkcjonariusz poprosił ją, by przekazała jego rodzicom przebywającym w Rosji pewien przedmiot. W rzeczywistości w środku ukryty był ładunek wybuchowy o sile równej kilogramowi trotylu. Kobieta nieświadomie wniosła bombę na pokład. Do eksplozji doszło 23 minuty po starcie. Nikt nie przeżył.

Prawdopodobnie w momencie wybuchu ładunek znajdował się pod fotelem 30A lub 31A. Na jednym z nich siedziała 77-letnia Nadzieżda Baszakowa, podróżująca z córką, 43-letnią Margaritą Simanową. Z kolei siedzenie nr 31A zajmowała 15-letnia Maria Iwlewa, a 31B – jej matka, 44-letnia Marina. Nie wiadomo jednak, czy to któraś z tych kobiet została wykorzystana przez zamachowca do wniesienia śmiercionośnego ładunku do samolotu.

Jeśli doniesienia Karpiczkowa są prawdziwe, to mielibyśmy do czynienia z powtórzeniem manewru zastosowanego przez Władimira Putina w 1999 r. Doszło wówczas do zamachów bombowych na bloki mieszkalne w Moskwie, Wołgodońsku i Bujnaksku. Zginęło 307 osób, a 1,7 tys. odniosło rany. Ataki posłużyły Putinowi jako pretekst do wznowienia wojny w Czeczenii. Zbiegły szpieg FSB Aleksander Litwinienko twierdził jednak, że eksplozje przeprowadziły rosyjskie służby. W 2006 r. Litwinienko został otruty. Podejrzenia prowokacji służb pojawiały się także po zamachach przeprowadzonych tuż przed olimpiadą w rosyjskim Soczi.

 

KJ/dailymail.co.uk/niezalezna.pl