Afera jaką rozpętuje lewica i liberałowie wokół dość oczywistej w treści dla człowieka wierzącego „Deklacji Wiary” jaką podpisało dwa i pół tysiąca polskich lekarzy jest kolejnym dowodem na to, że na naszych oczach toczy się walka o złamanie sumień tysięcy lekarzy (nie tylko polskich, bo podobne zjawiska widać także w innych krajach) i zmuszenie ich, by w miejsce własnego rozeznania moralnego wprowadzili zasady jakich domaga się od nich państwo. Jeśli ono chce, żeby lekarz zabijał, to on ma to robić, a jeśli nie robi, to wówczas należy go albo pozbawić prawa do wykonywania zawodu, albo przynajmniej możliwości robienia wszystkich lekarskich specjalizacji. I nikt już tego nie ukrywa. W Wielkiej Brytanii takie rozstrzygnięcia wprowadzono, i pozbawiono lekarzy, którzy nie chcą zabijać nienarodzonych, możliwości zrobienia specjalizacji, a lewicowi politycy tego samego zaczynają domagać się w Polsce. Naczelna Izba Lekarska i Ministerstwo Zdrowia zasypywane są też postulatami, by odpowiednio „ukarać” lekarzy, którzy odważyli się wyznać wiarę w Boga, a nie w lewackie brednie, które obecnie wykłada się na uniwersytetach medycznych, jako bioetykę.

Nic nowego dla wierzących

I niestety nie jest to przesada. Wystarczy bowiem przeczytać „Deklarację Wiary”, jaką zaproponowała lekarzom Wanda Półtawska, żeby wiedzieć, że nie ma w nim nic, czego katolik jeśli tylko jest świadomy swojej wiary, nie wyznawałby, a lekarz jeśli jest katolikiem nie musiałby wcielać w swoje działanie i życie. Cóż jest bowiem oburzającego czy niezrozumiałego dla katolika czy szerzej chrześcijanina i żyda, że wyznaje on wiarę w Boga Stwórcę i w stworzenie człowieka mężczyzną i kobietą na Jego obraz? To absolutna podstawa wiary i jeśli ktoś tego nie wyznaje, to zwyczajnie nie jest katolikiem, chrześcijaninem ani żydem, a ateistą. Trudno się jednak zgodzić na to, żeby tylko ateiści mogli być lekarzami.

Nie inaczej jest z pozostałymi punktami Deklaracji. Katolik, tak jak wierzący chrześcijanin i żyd uznaje, że ciało i życie ludzkie pochodzi od Boga, i jako takie jest nietykalne. Lekarz, ani żaden inny człowiek nie ma prawa do niszczenia życia, do zabijania, ani do zastępowania Boga w procesie poczęcia. To absolutne fundamenty etyki medycznej, która wyrasta z monoteizmu judeochrześcijańskiego, a jej podstawy stworzył Mojżesz Majmonides, lekarz i filozof żydowski. Kolejny punkt, choć jest oczywiście mocno związany z katolicką teologią ciała, ale i on nie jest zaskoczeniem i nie może być odrzucony przez kogoś, kto jest katolikiem. Nie ma nic oburzającego w stwierdzeniu, że płeć jest zdeterminowana biologicznie, czy że płciowość ma wymiar sakralności, które zwieńczenie otrzymuje w sakramencie małżeństwa. Niewierzących może to śmieszyć, ale katolicy zwyczajnie tak wierzą, a jeśli nie wierzą, to znaczy, że przynajmniej w tej kwestii nie wiedzą, co oznacza katolicyzm.

Prawo do sumienia albo SS

Kolejny punkt jest zaś absolutnie fundamentalny dla chrześcijan czy w ogóle ludzi sumienia, którzy pamiętają dokąd zaprowadziło Europę i Europejczyków uznanie, że to państwo i jego prawo ma zastępować lekarzom ich własne sumienie. „... podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem” - napisano w Deklaracji. A w kolejnym punkcie rozwinięto tę myśl „UZNAJĘ pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim - aktualną potrzebę przeciwstawiania się narzuconym antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji, - potrzebę stałego pogłębiania nie tylko wiedzy zawodowej, ale także wiedzy o antropologii chrześcijańskiej i teologii ciała.

To, że słowa takie są absolutnym minimum chroniącym nie tylko godność lekarza, ale także bezpieczeństwo pacjentów najlepiej potwierdza historia III Rzeszy. Z niej bowiem wynika zupełnie jasno, że w świecie, w którym lekarze odrzucili prawo naturalne, uznali, że państwo ma monopol na stanowienie prawa, i że lekarz ma być tylko ślepym narzędziem tego prawa, etos medycyny legł w gruzach. Nie jest bowiem przypadkiem, że wśród członków SS i NSDAP statystycznie było o wiele więcej lekarzy niż przedstawicieli innych zawodów. Ukazała to w znakomitym tekście na łamach „Journal of Medical Ethics” Alessandra Colaianni z Johns Hopkins Medical School, która przypomniała, że połowa niemieckich lekarzy przed rokiem 1945 była członkami partii nazistowskiej, a 8 procent członkami SS (w porównaniu z 1 procentem Niemców w ogóle). Skąd takie szokujące dane? Colaianni wskazuje, że lekarze podlegają mocnej socjalizacji i hierarchii. Naciska się na nich, by poddawali się normom grupowym. Zazwyczaj są to też ludzie bardzo ambitni, i dlatego zgadzają się na wykonywanie czynności, które wprawdzie uznają za niemoralne, ale których odmowa wykonania mogłaby zastopować karierę. Tak miało być zarówno w przypadku lekarzy odpowiedzialnych za akcję T4, jak i obecnie. Lekarzom łatwo przyznaje się także „licencję na grzech”, czyli na działania, które w przypadku innych grup zostałyby ostro i jednoznacznie potępione.

Można do tego dodać także inne elementy. Otóż Niemcy, a przede wszystkim niemieccy lekarze, byli uczeni, że moralność wyrasta w istocie z prawa stanowionego, i że każdy ma obowiązek być mu poddany. Jeśli więc państwo stanowi, że chorych można zabijać (tak jak to robili szanowani psychiatrzy w SS-mańskich mundurach w czasie akcji T4), to zwyczajnie trzeba to zrobić. I robili to, dobudowując do tego rozmaite, mniej lub bardziej moralne, uzasadnienia.

Powtórka z T4?

I niestety nie widać powodu, dla których współcześni lekarze, szczególnie, że urobieni są oni przez dominującą kulturę, mieliby być inni, niż ci z okresu III Rzeszy, i nie mieli włączać się w procedury niezgodne z moralnością czy realnym etosem medycznym. Prawdopodobieństwo takich zachowań wzmacnia jeszcze dominujący obecnie dyskurs moralny, w ramach którego przekonuje się medyków już na studiach, że kluczową rolę w ocenie moralnej odgrywać ma utylitaryzm, pragmatyzm, a także jakość życia. Wskazania te dyskretnie uzupełnia się zaś wskazówkę, że i środki finansowe trzeba liczyć dokładnie.

Nie mniej istotnym elementem współczesnego myślenia jest dominacja techniki nad etyką. Etycy i prawnicy coraz częściej przekonują lekarzy, że wszystko, co można zrobić w ramach procedur medycznych jest moralne, i trzeba to robić w imię rozwoju medycyny. Tyle tylko, że jeśli zgodzić się na takie myślenie, to oznacza to, żę eksperymenty w obozach koncentracyjnych były moralne, bo po pierwsze rozwijały naukę (i to całkiem realne), a po drugie były wykonywalne. I trzeba mieć świadomość, że wielu lekarzy – nie tylko niemieckich, ale też amerykańskich – rzeczywiście w to wierzyło. A po wojnie do swoich – korzystnych medycznie badań – wykorzystywali oni Indian, niepełnosprawnych czy upośledzonych. Wszystko zaś w imię rozwoju medycyny, i w zgodzie z logiką, która obecnie pozwala pobierać narządy od skazanych na eutanazję, zabijać nienarodzonych czy testować na nich rozmaite medykamenty.

Nie trudno więc dostrzec, że i teraz udział lekarzy w globalnej akcji T 4 nie byłby wykluczony, szczególnie, że niemała część z nich już w takiej akcji uczestniczy. Rocznie wykonuje się na świecie około 50 milionów aborcji. Za znaczącą część z nich odpowiadają lekarze. W Holandii i Belgii legalne jest zabijanie pacjentów, i to również robią lekarze... Ich jednak nie oskarża się, jak katolików, o fanatym. Oni są stawiani za wzór, tak jak niegdyś stawiano za wzór psychiatrów z SS, którzy ostatecznie rozwiązali problem chorych psychicznie.

Wiara w Boga tamą dla patologii

Jedyną, i trzeba to powiedzieć zupełnie jasno, tamą dla tego odstępstwa od wielowiekowego i sięgającego starożytnej Grecji etosu medycyny, stanowi obecnie wiara w Boga-Stwórcę, odwołanie się do Prawa Bożego i uznanie, że lekarz (tak jak każdy inny człowiek) ma być poddany przede wszystkim jemu. Współcześni eutanaziści i aborcjoniści, którzy ukrywają się pod maskę rzekomo miłujących ludzi lewicowców, mają tego pełną świadomość, i wiedzą, że pierwszym krokiem na drodze przygotowania nowego wspaniałego świata akcji T4, jest usunięcie lekarzy, którzy mają swoje, a nie państwowe sumienia i zastraszenie innych. Bez tego nie da się wprowadzić ustaw aborcyjno-eutanazyjnych, a nawet jeśli się je wprowadzi, to jak we Włoszech nie będzie miał kto zabijać. Konieczne są zatem akcje łamania sumień, zastraszania katolików, a nawet ich wykluczania z zawodu.

W Polsce już je doskonale widać. Zaczęło się od skandalicznego oświadczenia Komitetu Bioetycznego PAN, który w istocie kwestionował prawo lekarzy do odmowy uczestnictwa w zabijaniu, potem były kolejne sugestie o konieczności ograniczenia praw katolików, a teraz – przy okazji Deklaracji Wiary – pojawiły się już zupełnie wprost propozycje, żeby lekarzom katolikom odebrać prawo wykonywania zawodu lub jak w Wielkiej Brytanii uniemożliwić im robienie specjalizacji. I jeśli będziemy milczeć, jeśli nie będziemy bronić naszych lekarzy, wspierać ich modlitwę, ale i czynem, to tak się – wcześniej czy później stanie. Lekarze zaś bez własnych sumień są śmiertelnie niebezpieczni dla pacjentów, szczególnie dla takich, którzy dla państwa są obciążeniem. Nie wolno nam zatem lekceważyć tych spraw, bo afera wokół Deklaracji Wiary jest tylko kolejnym krokiem na drodze łamania sumień lekarzy i odbierania praw katolikom. Jeśli teraz nie powiemy stop, to będą następne, coraz bardziej radykalne.

Tomasz P. Terlikowski