Podstawą dania zaserwowanego przez mistrza są słowa tytułowego bohatera, księdza profesora Franciszka Longchamps de Berier, który ośmielił się zauważyć, że dzieci poczęte metodą in vitro bywają obarczone wieloma wadami genetycznymi a sama metoda nie jest doskonała. Próżno jednak szukać w nim (daniu) odniesień naukowych, to byłoby przecież takie pospolite! Zamiast tego mamy retrospekcję i opowieść o przodkach księdza Franciszka, protestantach, którzy byli zmuszeni uciec z Francji przed prześladowaniami ze strony katolików i osiedlić się w Polsce. Tak! W tej nietolerancyjnej, ksenofobicznej Polsce, której mieszkańcy z mlekiem matki wyssali nienawiść do wszystkiego co obce. Co gorsza, otrzymali oni polskie szlachectwo za wierną służbę Rzeczypospolitej i walczyli, Wielki Potworze Spaghetti uchowaj!, w naszych narodowych powstaniach! Nic zatem dziwnego, że ich potomek usiłuje dzieciom poczętym w szkle zafundować getto ławkowe uznając ich za podludzi, którzy zapewne nigdy nie zagłosują na PiS.

 

Czym jednak byłoby danie bez przyprawy, czym byłby tort bez wisienki? Niczym! Jest zatem i u Adama Szostkiewicza owa wisienka, a na dodatek pieprz i szafran. Otóż ksiądz profesor Longchamps de Berier swoją teorię oparł na książkach... katolickich autorów i rozmowach z lekarzami, też zapewne wyznającymi katolicką wiarę. Czyż może być większe odium dla naukowca tytułującego się profesorem? Wszak sięganie do takich autorytetów jak Mikołaj Kopernik (który, jak wszyscy wiemy, była kobietą) czy Georges-Henri Lemaître (jeden z ojców współczesnej kosmologii, współautor teorii wielkiego wybuchu) to jawne zaprzeczenie postępowi i stawanie okoniem wobec cywilizacji. Wszyscy przecież wiemy, że współczesna nauka wymaga wyrwania się z ram wyznaczanych przez trydencki katolicyzm polsko – francuskiego kompozytora piszącego polonezy miast peanów na cześć swojego opiekuna, który porzucił własną ojczyznę by tubylcze plemię wprowadzić do wielkiego świata...

 

Na szczęście tekst pana Szostkiewicza pozbawiony jest polemicznej przyprawy tak charakterystycznej dla miernot ideologicznych, które bez odniesienia się do meritum nie są w stanie zaserwować dania. Tutaj mamy innowacyjność absolutną, polemikę napisaną bez czytania wypocin oponenta, które nie mogły przecież pozostać bez wpływu na rezultat, na arcydzieło stworzone przez mistrza. Wszyscy przecież wiemy, że wartość poznawcza faktów zależy od ich zgodności z założeniami ideologii, że smak przyprawy zależy od konceptu kucharza a nie od, na ten przykład, zawartości kapsaicyny tudzież sacharozy. Oczywiście nie jakiejś tam, pierwszej z brzegu ideologii, tylko właściwej, czyli tej wyznawanej przez autora polemiki. Słodkie chili czy kwaśny cukier są przecież naturalne w świecie, w którym relatywizm jest miarą nowoczesności a zaprzeczanie faktom dowodem wybitnych cech umysłowych...

 

P.S.: Fakty jednak, jak wiadomo, są uparte i niepostępowe, w związku z tym mają durny zwyczaj nie tylko nieustępliwego udowadniania prawdy, ale i samowystarczalności w świadczeniu za siebie. I tego nie jest w stanie zmienić nawet wysiłek wszystkich postępowych mediów z „Gazetą Wyborczą” i „Polityką” na czele.

 

Monika Nowak & Alexander Degrejt


Fot Mariusz Kubik/wikimedia