Tomasz Wandas, Fronda.pl: Dzisiaj, kilkanaście dni po strasznej tragedii, proszę powiedzieć nam co Pan sądzi o zamachu w Berlinie?

Adam Sosnowski, Wydawnictwo Biały Kruk: Trudno po tak okrutnym wydarzeniu nie być zszokowanym, tym bardziej, że zamach miał miejsce kilka dni przed Świętami Bożego Narodzenia, czyli czasem chrześcijańskiej radości i wdzięczności. Równocześnie jednak uważam, że szok czy strach nie mogą być naszą odpowiedzią na te wydarzenia. Szczególnie świat Europy Zachodniej po coraz częstszych przypadkach śmiertelnej agresji muzułmańskiej reaguje swoistą tanatozą tzn. nie zmienia nic w swoim zachowaniu mając nadzieję, że zagrożenie samo minie. Tak się jednak nie stanie. Zagrożenie nie minie ot tak, wręcz przeciwnie, politycy jak kanclerz Angela Merkel sami to zagrożenie do Europy zapraszają i - co więcej - chcą wymusić na innych krajach europejskich, aby to zagrożenie przyjęli w swe progi. W Niemczech jednak coraz częściej słychać głosy sprzeciwu, Angela Merkel nie jest już tak popularna jak kiedyś. Podobała mi się też reakcja zwykłych Niemców, którzy mimo tragicznych wydarzeń z Berlina nazajutrz pojawili się na jarmarkach bożonarodzeniowych w całym kraju. Natomiast jeżeli Europa w tym przypadku miałaby się uczyć postawy od kogoś to jednak zdecydowanie od Polski i Polaków.

Czy fakt, że zginął Polak, że ciężarówka była polska, to przypadek? 

Tego nie wiem i myślę, że może ustalić to jedynie rzetelne śledztwo. Niemniej z pewnością nie jest przypadkiem, że Polska nie musi obecnie borykać się z tymi problemami, co Europa Zachodnia. Odpowiedzią na zalewające nas problemy jest bowiem przywrócenie naszej tożsamości. Bruksela proponuje nieczytelne i nieosadzone w rzeczywistości modele transnarodowości, które zakładają skrajnie lewicową tolerancję, poprawność polityczną oraz porzucenie tradycji. Będąc na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium sam słyszałem jak przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz w jednominutowej wypowiedzi 9 razy użył słowa 'transnarodowość'. Obywatele tego jednak nie kupują, co potwierdza ostatnia fala wyborów. W tej unijnej drodze nie ma bowiem miejsca na tożsamość. A przecież każdy człowiek chce być kimś, chce coś znaczyć, chce się do czegoś odwołać. Bez rodziny i narodu, które są celem ataków dużej części tzw. "elit" politycznych, brakuje nam tych fundamentów. I tu Polska podsuwa dobre rozwiązania. Po pierwsze na szczeblu politycznym, gdzie forsowana jest wizja Europy równych państw i wolnych narodów. Po drugie także na szczeblu społecznym, gdzie Polacy czują przywiązanie do tradycji, szanują rodzinę, przyznają się do swojej wiary, historii i tożsamości narodowej. Mieszkałem kilka lat w Austrii, na granicy z Niemcami. Takich postaw tam dzisiaj już prawie nie ma. 

Niedawno natomiast grupa uchodźców próbowała podpalić bezdomnego Polaka. Czy to nie sygnały, abyśmy mieli się na baczności?

Nie tylko dlatego powinniśmy uważać, przecież radykalni muzułmanie już wielokrotnie podkreślali, że dopóty nie spoczną, dopóki nie zdobędą Rzymu i nie zniszczą chrześcijaństwa. Z drugiej strony atakują tam, gdzie wiara jest najsłabsza. Są jak drapieżniki, które wybierają najmniejsze czy najsłabsze zwierze stada. Francja, kiedyś najwierniejsza córa Kościoła, dziś jest daleko od wiary i od czasów oświecenia zaciekle walczy z Kościołem. Dziś w Europie jest najczęstszym celem ataków muzułmańskich. Pamiętamy Niceę i Paryż,  ale o zamachu z pociągu w sierpniu 2015 r. czy o muzułmaninie, który niedaleko Lyonu obciął głowę swojemu szefowi w czerwcu 2015 r. już zapominamy. Podobnie o islamskich zamachach w Niemczech w Ansbachu, Würzburgu czy Monachium, a od tych wydarzeń minęło zaledwie sześć miesięcy. Od rozpoczęcia tzw. kryzysu uchodźczego - choć nie jest to dobre określenie tego zjawiska - ilość ofiar zamachów islamskich drastycznie wzrosła. Nie chcę przez to powiedzieć, że islamiści są wszechmocni, bo oczywiście nie są. Ale nie można im ułatwiać sprawy przez chorobliwe wypieranie się własnych korzeni.

Jak to jest możliwe, że sprawca zamachu w Berlinie został odnaleziony przez przypadek w Mediolanie? Czy służby są aż tak nieporadne?

Jest to pokłosiem pobłażliwej postawy i naiwności, a przykład płynie z samej góry. Minister sprawiedliwości landu-miasta Hamburg Till Steffen z Zielonych przez 12 godzin blokował możliwość udostępnienia informacji i zdjęcia sprawcy zamachów berlińskich w internecie, gdyż obawiał się hejtu ze strony internautów. Sam się w ten sposób publicznie tłumaczy. Ale zastanówmy się przez chwilę co to znaczy. Mianowicie, że dla niemieckiego polityka ważniejsze było to, żeby w sieci nie obrażano muzułmanina, niż to, żeby znaleźć mordercę jego własnych rodaków! Nie wspominając już o tym, że domniemany zamachowiec z Berlina Anis Amri już wcześniej był znany służbom jako potencjalny terrorysta, a i tak bez problemu poruszał się po Niemczech. Dzisiaj się dowiadujemy, że niemieckie służby nie były w stanie go znaleźć, mimo iż Amri publicznie występował w niemieckich meczetach i nawoływał do wymordowania chrześcijan. Używał siedmiu różnych nazwisk, mieszkał w trzech miejscach równocześnie, kilkakrotnie składał wniosek o azyl. Nie rozumiem też, dlaczego niemieckie służby dopiero dzień po zamachu wpadły na pomysł, żeby przeszukać ciężarówkę i przejrzeć telefon Amriego. Szef policji Klaus Kandt stwierdził w wywiadzie, że po prostu są pewne procedury, których się nie da przeskoczyć… Ręce opadają. Czy to jest ten niemiecki porządek, którego rzekomo mamy się uczyć?

Zacząłem od wypytywania o przypadki, to i na tym skończę. Czy to przypadek Pana zdaniem, że zamachowiec został w Mediolanie zastrzelony? Przecież mógł, zostać postrzelony tak, aby przeżyć...

Nie znam się na tym, w jaki sposób policja może strzelać, więc nie będę się na ten temat wypowiadał. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że z punktu widzenia czysto politycznego proces Amriego w 2017 r. w Berlinie byłby partii rządzącej nie na rękę, kiedy we wrześniu czekają nas wybory parlamentarne w Niemczech. Proszę sobie wyobrazić sytuację, kiedy przez miesiące ten proces dominuje przekaz medialny i na światło dzienne wychodziłby kolejne tragiczne szczegóły, a rządzący CDU i SPD próbują prowadzić kampanię wyborczą pod swoim słynnym hasłem "Wir schaffen das!", czyli "to się nam uda", które Angela Merkel powiedziała po raz pierwszy 31 sierpnia 2015 r.  w stosunku do napływu coraz większej liczby imigrantów do Europy.

 Bardzo dziękuję za rozmowę.