Abp Marek Jędraszewski: Polskie Boże Narodzenie jest religijne, rodzinne i patriotyczne.

 

Na łamach grudniowego numeru miesięcznika „Wpis” ukazała się bardzo ciekawa rozmowa Bożonarodzeniowa z abp. Markiem Jędraszewskim. Metropolita krakowski tłumaczy posoborowe zmiany dotyczące Świąt, odwołuje się do polskiej tradycji i patriotyzmu oraz snuje osobiste wspomnienia. Oto obszerne fragmenty rozmowy:

 

 

Adam i Leszek Sosnowscy: Księże Arcybiskupie, nie wszyscy wiedzą, że Boże Narodzenie liturgicznie nie trwa już do Matki Bożej Gromnicznej, co jest wynikiem zmian posoborowych. Ale w Polsce choinki i tak najczęściej stoją do 2 lutego, także w kościołach, również do tego czasu śpiewa się kolędy.

Abp Marek Jędraszewski: Racja, ale i ja też staram się o to, żeby u mnie w domu tak było, żeby choinka stała do 2 lutego. Jednak trzymając się dosłownie litery prawa, nie jest to zgodne z duchem posoborowej liturgii. Są liturgiści, którzy zaraz po Niedzieli Chrztu Pańskiego każą choinki rozbierać i zakazują śpiewać kolęd. A przecież jest to pierwsza niedziela po Trzech Królach i może ona wypaść nawet 7, a najpóźniej 13 stycznia.

Dlaczego dokonano takiej zmiany i tak dużego skrótu?

To jest dobre pytanie. Przyjęto po II Soborze Watykańskim właśnie taki sposób przeżywania roku liturgicznego, trochę również w duchu protestantyzmu, bo ruch soborowy mocno stawiał na ekumenizm. Na szczęście, zostawiono pewne sprawy liturgiczne do decyzji krajowych Episkopatów, co sprawia, że w Polsce tak surowo się tego nowego obyczaju nie trzymamy i jeżeli proboszcz jest bardziej rozsądny, to w jego parafii wydłuża się czas śpiewania kolęd w kościele. Niemniej liturgicznie Bożego Narodzenia nie ma już dwa, najpóźniej trzy tygodnie po Wigilii. Znakiem tego jest m.in. to, że do liturgii kapłan zakłada szaty zielone, a nie białe.

Tym ważniejsza staje się rola Adwentu, który przecież wciąż trwa cztery tygodnie. Jest to czas radosnego oczekiwania, ale z drugiej strony w naszej tradycji wiele osób odmawia sobie czegoś na ten okres, stosuje post. Jest zakaz hucznych zabaw, choć w innych krajach imprez rozrywkowych w Adwencie nie brakuje.

Na pewno nie o to chodzi, aby w Adwencie organizować huczne zabawy. Ale prawdą jest również to, że Adwent nie jest Wielkim Postem. Dobrze jednak, że wielu ludzi przestrzega wtedy wstrzemięźliwości od potraw mięsnych, a nawet podejmuje pewne umartwienia. To sprawia, że tym bardziej chce się świętować w Boże Narodzenie. Pamiętam z dzieciństwa, że Wigilia była dniem całkowicie postnym, a na zakończenie wieczerzy jeszcze nie było nic słodkiego. Czekało się wówczas, żeby wrócić z Pasterki i pojeść tego ciasta do syta. Tak to było… Od tamtych lat zmieniła się też kondycja życia społecznego. Wtedy zdobycie mięsa czy wędliny było dużym wysiłkiem, zresztą nie tylko finansowym, bo nawet jak się miało pieniądze, to nie było gdzie tego kupić. A dzisiaj wystarczy trochę pieniędzy i wydaje się, że można codziennie świętować. Nie chcę przez to, oczywiście, powiedzieć, że tęsknię za okresem, gdy żywność była na kartki, nie o to chodzi. Ale faktem jest, że dziś przytłacza nas komercyjna zwyczajność. (…)

Chciałbym nawiązać do książki „Karol Wojtyła. Noc wigilijna” i załączonej do publikacji płyty, bo na niej kard. Karol Wojtyła mówi między innymi, że Boże Narodzenie w Polsce to jest coś zupełnie szczególnego, a nasze kolędowanie nie ma odpowiednika w świecie. Wszyscy jesteśmy w jednym Kościele, powszechnym, a mimo to nasze przeżywanie Narodzenia Pańskiego jest tak inne. Na czym to polega?

Proszę zwrócić uwagę na to, że w naszej polskiej obyczajowości punkt ciężkości w przeżywaniu Bożego Narodzenia spoczywa na Wigilii, którą niejako przedłużamy poprzez rodzinne pójście na Pasterkę. Pierwszy dzień Świąt spędza się następnie w wąskim gronie rodzinnym, a drugi już w szerszym gronie, także z przyjaciółmi i bliskimi znajomymi. Oprócz tego trzeba podkreślić niezwykłą i wzruszającą tradycję dzielenia się opłatkiem. Śpiewanie kolęd jest zaś takie piękne, ponieważ mamy wielkie ich bogactwo; nie znam innego narodu, który by miał tyle tak pięknych kolęd i pastorałek. W wielu kręgach rodzinnych i towarzyskich wraca zwyczaj, aby w okresie Bożego Narodzenia spotykać się na wspólnym kolędowaniu. To jest piękne! I to jest prawdziwa modlitwa, kiedy z rodziną, z przyjaciółmi i znajomymi śpiewamy kolędy, tym bardziej jeśli ktoś z takiej grupy potrafi zagrać na jakimś instrumencie. Wtedy robi się prawdziwe święto. Kolędy są przepiękną opowieścią o życiu i narodzinach Pana Jezusa, wyrażone wspaniałą polszczyzną, z chwytającą za serce muzyką. Chce się wtedy być razem i wspólnie z bliskimi przeżywać Boże Narodzenie. Zresztą zwrócił na to uwagę kard. Stanisław Dziwisz podczas naszego spotkania z okazji „Nocy wigilijnej”, mówiąc, że papież Jan Paweł II urządzał na Watykanie spotkania bożonarodzeniowe, podczas których zawsze śpiewano kolędy. On sam się tymi kolędami po prostu modlił, a wraz z nim modlili się pozostali uczestnicy. To nie były przeżycia tylko czysto sentymentalne czy towarzyskie. Dla niego to była piękna modlitwa. Wspólne śpiewanie kolęd niech i dla nas nią będzie.

Wiele kolęd ma też charakter nauczania, a także tchnie duchem patriotycznym. Śpiewamy na przykład za każdym razem z wielkim wzruszeniem „Podnieś rękę, Boże Dziecię! Błogosław Ojczyznę miłą!”.

W dobrych radach, w dobrym bycie, wspieraj jej siłę Swą siłą”... Tak, to wszystko prawda; jakże było to szczególnie ważne w trakcie rozbiorów Polski, podczas okupacji, a następnie komunizmu, szczególnie w okresie stanu wojennego. Kolęda niosła pocieszenie, Dzieciątko wspierało nas Swą siłą! Tworzył się niepowtarzalny klimat Bożego Narodzenia, gdzie te wszystkie elementy były razem: religijne, rodzinne, patriotyczne. Mamy kolędy wyrażające tęsknotę za wolnością, pokrzepiające w czasach nawet najtrudniejszych. To jest właśnie polskość Bożego Narodzenia; czegoś takiego nie odnajdzie się w innych krajach.

Jak Ksiądz Arcybiskup osobiście spędza Wigilię oraz Boże Narodzenie?

(…) Na pewno będzie to czas bardzo intensywny, a Wigilia, która w tym roku równocześnie jest niedzielą, będzie dniem wielu spotkań. O północy oczywiście Pasterka w Katedrze Wawelskiej, a kilka godzin później w tym samym miejscu będę przewodniczył Mszy św. w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Niemal zaraz po niej odbędzie się jeszcze Msza św. u ojców Augustianów na zakończenie Roku św. Brata Alberta. Tuż obok kościoła Augustianów była bowiem pierwsza ogrzewalnia dla biednych, którymi zajmował się św. Brat Albert, tam też umierał. Zresztą Brat Albert przedziwnie wpisuje się w Boże Narodzenie, bo przecież zmarł w pierwszy dzień Świąt w 1916 r. Jak wiemy, nazwa miasteczka Betlejem, gdzie się urodził Pan Jezus, oznacza Dom Chleba. Później, w Wieczerniku, sam Chrystus stał się chlebem. A św. Brat Albert mówił, że trzeba być dobrym jak chleb. To wszystko się tak przedziwnie i głęboko łączy ze sobą. Pan Bóg tak chciał.

Ksiądz Arcybiskup powiedział nam jednak tylko o swoich obowiązkach w trakcie Bożego Narodzenia. Ale jak wygląda samo świętowanie, na przykład wieczerza wigilijna?

W Poznaniu było to dla mnie o tyle proste, że tam była moja rodzina. Do niedawna żyła jeszcze mama, a jak jest mama – to jest też dom. Święta spędzałem wtedy bardzo rodzinnie. W Wigilię popołudniem kończyły się już spotkania oficjalne, a wieczór był przeznaczony na spotkania z rodziną w najbliższym kręgu. To były piękne, zawsze wzruszające chwile. Przed północą udawałem się koncelebrować Pasterkę. W Łodzi już było inaczej, bo dalej od rodzinnego miasta, trudno było się spotkać z najbliższymi. Spotykałem się z moimi najbliższymi, ale tymi, którzy towarzyszyli mi w nowej archidiecezji. To były skromne, ale bardzo sympatyczne i miłe chwile. Wigilia kapłana i biskupa wygląda trochę inaczej niż we wszystkich polskich domach, zwłaszcza że musimy przygotować się też do Pasterki. Tymczasem jako dziecko po wieczerzy wigilijnej rozpakowywałem z rodzeństwem prezenty, wspólnie śpiewaliśmy kolędy, następnie coś czytałem – zawsze bardzo lubiłem czytać! – a przed północą razem z rodzicami i rodzeństwem udawaliśmy się do kościoła na Pasterkę. Wcześniej jeszcze, przed południem, ubierałem choinkę, gdyż to było akurat moim zadaniem, które bardzo lubiłem i bardzo sobie ceniłem!

Ale jest też jeszcze jeden polski zwyczaj wigilijny, nieznany w innych krajach – zostawiamy bowiem miejsce przy stole dla niespodziewanego gościa. Czy nie jest to już jednak tylko ładny gest? Czy faktycznie ucieszylibyśmy się z nieoczekiwanego gościa, z obcego przy stole? Dla wielu ludzi samotnych Święta są bardzo smutnym czasem. Czy szczególnie w ten dzień nie powinniśmy otworzyć się na osoby biedne, samotne czy bezdomne, by tradycja napełniona została konkretną treścią?

Byłoby ładnie, gdybyśmy potrafili się tak otworzyć. Z drugiej strony nie wiem, jak ci biedni by się czuli w tym nowym środowisku, gdyby ono podeszło do nich w sposób wprawdzie grzeczny, ale równocześnie formalny, nienaturalny, sztuczny. Bardzo dużo zależy właśnie od nas, aby spotkanie z człowiekiem obcym i samotnym, którego pragniemy przyjąć z ciepłem i życzliwością, stało się czymś naprawdę pięknym. To jest zadanie wbrew pozorom wcale nie łatwe, ponieważ przy stole wigilijnym nie chodzi tylko o to, aby kogoś nakarmić. Czy bylibyśmy wystarczająco serdeczni? W każdym razie Pan Jezus oczekuje od nas, abyśmy byli gotowi powiedzieć każdemu, kto zastukałby do naszych drzwi: jesteś Bożym dzieckiem, jesteś naszym bratem, chodź do nas, świętuj z nami Boże Narodzenie.

Skoro już mówimy o biednych – czy nasza pomoc powinna ograniczać się do tych, którzy nie mają pieniędzy i nie mają co jeść, więc trzeba ich wesprzeć materialnie? Czy naprawdę tylko tacy ludzie potrzebują od dobrego chrześcijanina pomocy?

Nie. Wiele osób w Wigilię cierpi przede wszystkim z powodu swej samotności. Przyjęcie kogoś takiego, niekoniecznie z ulicy, może sąsiada, może znajomego z pracy, ma ogromną wartość. W tym przypadku to już nie będzie ktoś zupełnie obcy: wiemy przecież, kogo zapraszamy. Obecność takiej osoby ubogaca przeżycie Wigilii. Wtedy bowiem sprawdza się powiedzenie – gość w dom, Bóg w dom.

A czy bogatym należy pomagać?

Myślę, że każdy człowiek doświadcza takiej czy innej biedy. Zwykle bogactwo mierzy się posiadanymi dobrami materialnymi, ale niekiedy kryje się za nimi wielka samotność i dramatyczna pustka. Takich bogatych materialnie, ale duchowo biednych ludzi należy przyjąć, bo oni potrzebują ciepła naszego serca. Spotykając się z naszą otwartością i życzliwością, mogą nagle odkryć, że świat człowieczy urzeczywistnia się przede wszystkim w dobroci i miłości. Bo taki jest Bóg-Emmanuel, który zawsze chce być z nami. Proszę przy tym zwrócić uwagę na to, że w naszym języku jest różnica między słowami „biedny” i „ubogi”. Człowiek ubogi to ten, który jest u Boga. Powinniśmy przyjmować sercem ludzi biednych właśnie po to, aby oni mogli stać się ubogimi. Polski język nieraz jest prawdziwie genialny w uchwyceniu prawd Bożych i równocześnie ludzkich – i to też świadczy o wielkim duchu naszego narodu. (…)

 

Rozmawiali: Adam i Leszek Sosnowscy

Całość rozmowy ukazała się w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis” (12/2017).