Portal Fronda.pl: O co ten wielki szum po słowach papieża Franciszka na temat planowania rodziny? Powiedział coś nowego albo niezgodnego z nauką Kościoła?

Ks. abp Henryk Hoser SAC: Niczego takiego nie dostrzegłem. Papież wypowiedział się w kontekście nauczania Kościoła od czasów Piusa XII, poprzez Sobór Watykański II i jego Konstytucję Duszpasterską o Kościele (KDK, 50). Bezpośrednio nawiązał także do słów Pawła VI i „Humanae Vitae” (n° 10). Franciszek zacytował zarzuty stawiane chrześcijanom, jakoby powinni rozmnażać się oni w nieograniczony sposób. W Piśmie Świętym Bóg kilka razy błogosławi płodność (choćby stwarzając człowieka – Rdz 1,28 - lub po potopie – Rdz 9,1), natomiast – i to powiedział Ojciec Święty – wszystkie postawy ludzkie powinny być odpowiedzialne.

Padło jednak sformułowanie, porównujące do, skądinąd niezwykle sympatycznych, królików.

Papież ostrożnie i z zastrzeżeniem zacytował to słowo, jako wypowiadane przez „niektórych” pod adresem katolików, co stało się podstawą zaciekłej krytyki. Chodziło mu jednak wyłącznie o podkreślenie znaczenia odpowiedzialnego rodzicielstwa, które bł. Paweł VI sformułował w sześciu punktach. Te, jak je nazywam 6. przykazań, ukazuje kompleksową sytuację każdego małżeństwa, każdego mężczyzny i kobiety wobec wszystkich warunków, które powinny otaczać niesłychanie ważny fakt, jakim jest powołanie człowieka do istnienia.

Dziś ludzie skupiają się raczej na tym, aby nie powoływać do istnienia. Pojawiają się głosy, że nasza planeta jest już przeludniona…

Powoływanie do istnienia jest dziś traktowane w kategoriach biologiczno-produkcyjnych, co jest banalizacją zachowań w sprawach najważniejszych. Stąd popularność wszelkich metod, które przeciwstawiają się rodzicielstwu, pozbawiają płodności czy likwidują skutki zapłodnienia Życie ludzkie w fazach początkowej i końcowej przestaje być wartością. Dramatem współczesnej ludzkości jest to, że przestaje cenić ludzkie życie. Przekłada się to nie tylko na wzrost konfliktowości i terroryzmu, wojen, masowych mordów cywilów, ale na codzienne życie, kiedy ludzie giną zaraz po zaistnieniu i są uśmiercani przed śmiercią naturalną. Papież Franciszek jest tym zaniepokojony, więc z całą siłą przypomina nauczanie Kościoła.

Na czym polega odpowiedzialne rodzicielstwo?

Odpowiedzialne rodzicielstwo wiąże się z wielkimi zobowiązaniami człowieka i jest owocem jego poszerzonej świadomości, włączającej prawidłowo ukształtowane sumienie. Sumienie to nie jest wyłącznie wyrazem subiektywnych zapatrywań, ale podlega weryfikacji przez czynniki zewnętrzne, czyli obiektywne prawo moralne, przykazania, prawo cywilne (o ile jest dobre, moralnie poprawne). Weryfikacja sumienia jest obowiązkiem każdego człowieka. W tym miejscu dotykamy takich pytań, jak to, czym jest prawda, wolność… W centrum odpowiedzialności za poczęte dziecko stoi zapewnienie równowagi między dobrze pojętą miłością rodzicielską i życiem dziecka. Odpowiedzialne rodzicielstwo to także znajomość i świadomość ludzkiej płodności i jej symptomatologii, to panowanie nad życiem popędowym i afektywnym, to uwzględnienie szeroko pojętego kontekstu życiowego. Zawiera jednak także zaufanie do przyszłości, nadzieję, a dla wierzących - zaufanie Bogu i powierzanie swego życia Jemu. Bóg nie da się prześcignąć w hojności.

Skąd więc oburzenie na słowa Franciszka?

Papieżowi przypisano opinie, które on tylko przywołał, do których się odniósł. Co więcej, Ojciec Święty przecież zanim powiedział o „królikach”, przeprosił za to, że przytoczy takie słowa. Cytując innych, miał zastrzeżenia odnośnie do tego sformułowania.

Złośliwi powtarzają, że Franciszek nie powinien się wypowiadać podczas lotów samolotami, bo mu to nie sprzyja.

Przypomnę tylko, że podobna sytuacja przydarzyła się także Benedyktowi XVI, który na pokładzie samolotu wypowiedział się na temat prezerwatyw w kontekście epidemii AIDS i mówił prawdę. Wykonano tę samą operację medialną, ale tym razem ofiarą padł papież Franciszek.

Co więcej, ofiarą niejako podwójną, bo zaatakowały go nie tylko lewicowe media, ale również część środowisk katolickich…

Ludzie odczytali produkt medialnej manipulacji. To przykre, że sporo osób czerpie wiedzę z niesprawdzonych źródeł... Czytając przekłamane media i patrząc w takiej perspektywie na rzeczywistość, wiele osób traci zdolność widzenia. Skutki są opłakane. To bardzo przykre.

Z ust Franciszka padła konkretna liczba – mówił o trójce dzieci.

Papież mówił skrótowo. To przecież nie jest jakaś magistralna wypowiedź. Chodziło mu przede wszystkim o zastępowalność pokoleń, a żeby ona następowała, trzeba więcej, niż dwoje dzieci. Franciszek próbował (oczywiście z jakiegoś statystycznego punktu widzenia) wskazać taką „średnią” dzietności, która wynosi właśnie trójkę dzieci. Wcale jednak nie powiedział, że nie można mieć więcej potomstwa. Zdaje się, że sam pochodzi z większej rodziny!.

Czyli wbrew pojawiającym się w niektórych środowiskach tendencjom, dzieci nie są miarą katolickości. Masz dwójkę, jesteś tylko „ok”, masz piątkę – jesteś super, masz ósemkę – prawdziwy z ciebie katol…

Dzieci nie są i nie mogą być żadną miarą! Są wartością samą w sobie, bez względu na ich liczbę. To jedynie wyraz szczodrobliwości człowieka wobec daru życia. Owszem, wraz z liczbą dzieci winien rosnąć szacunek dla ich rodziców, bo są oni budowniczymi społeczeństwa, przyszłości. Przecież wszyscy widzimy, że Europa wymiera, popełnia zbiorowe samobójstwo. Dlatego trzeba docenić trud rodziców, dostrzec, że rezygnacja z pracy, by opiekować się dziećmi to nie jest „siedzenie w domu”… Od nich zależy przyszłość każdego społeczeństwa, nie tylko od strony biologicznej – rodziców nie zastąpi przecież żadna instytucja. Rola wychowawcza rodziny jest niezastąpiona i niezbędna.

Może warto przy okazji tej gorącej dyskusji podkreślić, że wielodzietność nie jest dla wszystkich? Nie można z niej robić ideologii?

Nie można z niej robić ideologii, tak samo, jak nie można jej robić z bezdzietności. Ta druga opcja niestety wciąż ma się dobrze. W Polsce od pięćdziesięciu lat, czyli od kiedy gospodarka komunistyczna nie potrafiła zaspokoić podstawowych potrzeb społecznych, ciągle kpi się z rodzin wielodzietnych. Ile jest dowcipów, w stylu „co rok, to prorok”. W tym czasie, przez pięćdziesiąt lat funkcjonowało prawo aborcyjne, które pozbawiło życia kilka czy nawet kilkanaście milionów Polaków.

Franciszek przywołał konkretny przykład kobiety, która miała siedem cesarskich cięć, ale zaszła w ósmą ciążę. Papież z wyrzutem zapytał ją, czy świadomie dąży do tego, by osierocić swoje dzieci.

Ojciec Święty nie tyle skrytykował tą matkę, co zauważył, jak wielkie ryzyko ona podjęła. Franciszek podkreślił, że odpowiedzialne rodzicielstwo bierze pod uwagę warunki fizyczne, zdrowotne, ekonomiczne, psychologiczne, społeczne, biologiczne… Chciał zwrócić uwagę na wszystkie wymiary odpowiedzialnego rodzicielstwa. Jeśli ktoś chce dobrze zrozumieć papieża, a później go oceniać, musi najpierw znać doktrynę Kościoła. Dziennikarze, którzy go pytali, nie mieli o tym najmniejszego pojęcia.

Być może ta zapiekła krytyka Franciszka, jaka odzywa się także ze strony środowisk katolickich, wynika z niepotrzebnego porównywania go do jego poprzedników.

Każdy pontyfikat jest inny, każdy papież ma osobowość, własny sposób komunikowania i trudno jest to oceniać. Św. Jan XXIII był pod tym względem bardzo bliski Franciszkowi – odchodził od tekstu, miał „niezwyczajne” gesty po hieratycznym Piusie XII, który nawet głaszcząc baranka, robił to wystudiowanym gestem ręki. Później był wieloformatowy Jan Paweł II, spontaniczny, z duszą aktora, a jednocześnie mądry intelektualista. Zaś po nim wyciszony, precyzyjny, bardzo „naukowy” Benedykt XVI. Papież Franciszek to pastoralista, homileta, który wchodzi w bezpośredni kontakt z ludźmi i mediami. Jest to ryzykowne o tyle, że czasem mogą się zdarzyć nieporozumienia, ale to nie znaczy, że Ojciec Święty nie wpisuje się w linię nauczania Kościoła. Po synodzie o rodzinie papież powiedział, że w Kościele jest następca Piotra, który jest gwarantem kościelnego nauczania. Zaapelował więc, byśmy się nie bali. Co więcej, podsumowując synod, Papież wrócił do najbardziej tradycyjnej doktryny Kościoła, przywołując słowa Pawła VI czy Jana Pawła II (które zostały w dużym stopniu na synodzie pominięte).

Przykre jest to, że papież, który jest regularnie krytykowany przez media lewicowe, obrywa także od swoich. A to jeden publicysta katolicki nazwie go „idiotą”, a to inny nieustannie podważa jego autorytet…

Nie możemy dać się wciągnąć w takie fajterstwo, nieustający fechtunek. Wcale nie musimy być harcownikami. My, katolicy mamy być ludźmi mądrymi, z pewnym dystansem, wycofaniem, umiejętnością odnalezienia sytuacji w szerszym kontekście.

Jednak kilka dni temu, w jednym z wywiadów, powiedział Ksiądz Arcybiskup, że bez użycia siły zbrojnej, nie wprowadzi się pokoju w dzisiejszym świecie.

W pewnych sytuacjach nie ma innego wyjścia; trzeba na przykład bronić prześladowanych, mordowanych. By poskromić bandytów i morderców, konieczna jest interwencja z zewnątrz, zwłaszcza wtedy, kiedy nie da się przywrócić porządku dobrymi słowami czy apelami o pokój. Wtedy trzeba siły fizycznej. Przecież to nie jest żadna nowość w nauczaniu Kościoła, który każe chronić każde życie. Nie można bezczynnie przyglądać się rzezi ludzi.

Takiej właśnie zdecydowanej postawy potrzeba w sytuacji prześladowań chrześcijan, także tych bezkrwawych? W wielu krajach nie można mieć w pracy krzyżyka na szyi, bo to może kogoś urazić, ale za to muzułmanie bez żadnego problemu mogą manifestować swoje symbole religijne. 

Chrześcijanie muszą odzyskać swoją tożsamość oraz rozpoznawalność. Kiedy zapytano francuskich muzułmanów, jak widzą chrześcijan, odpowiedzieli: „Oni są nierozpoznawalni, niewidoczni”. Muzułmanów widać, podobnie jak Żydów. W Brooklynie, gdzie byłem niedawno, idący ulicą Żydzi są z daleka widoczni. Chrześcijan nie widać, są krypto-katolikami, ukrywają swoją wiarę, wstydzą się jej. Wyznawcy islamu i judaizmu z dumą prezentują swoje symbole religijne, podczas gdy my, w imię tolerancji i poprawności politycznej, usuwamy się w cień. Efekt jest taki, że społecznie przestajemy się liczyć. W ostatnich dniach (mam na myśli masakrę w redakcji „Charlie Hebdo”) Francja zapłaciła za daleko posunięty laicyzm, który zwrócił się przeciwko niej samej. Francuzi nie szanują już tego, co sami nazwali faktem religijnym. Ten brak szacunku, zwłaszcza dla chrześcijaństwa, z wielką mocą objawia się również w Polsce. W okresie świąt wszyscy śpiewają kolędy, ubierają choinkę, ale później, już w wymiarze społecznym, ludzie się wycofują, dokonują cichej apostazji. Nie chodzi mi teraz o jakąś nachalność, ostentację, ale o odróżnianie się sposobem postępowania czy wyborami życiowymi.

Co Ksiądz Arcybiskup myśli o tym, co wydarzyło się w redakcji „Charlie Hebdo”?

Dokonała się niedopuszczalna zbrodnia. Jednak w pewnym sensie można powiedzieć, że Francja sama ściągnęła na siebie odium, zwracają się ku hasłom rewolucji francuskiej. Karykatury chrześcijan, jakie drukuje „Charlie Hebdo”, to takie same karykatury, jakie znajdywały się w komunistycznych muzeach ateizmu w Rosji. Taka sama profanacja działa się we Francji przełomu XIX i XX wieku, kiedy doszły do głosu republikańsko-masońskie rządy, doprowadzając do radykalnego rozdziału Kościoła i państwa. Dziwi mnie popyt na „Charlie Hebdo” (siedem milionów sprzedanych egzemplarzy), które jest bardziej radykalne niż „Nie” Jerzego Urbana.

Tu zataczamy koło, wracając do tematu wielodzietności chrześcijan, która jest wyjątkowo niska. Na jedną chrześcijanką przypada średnio jedno dziecko, podczas gdy na muzułmankę – nawet piątka. Tymczasem, my w Europie, zamiast starać się o zwiększenie dzietności, znosimy receptę na pigułkę „dzień po”.

Tzw. antykoncepcja awaryjna to jedna z wielu bardzo skutecznych metody niszczenia społeczeństwa. Wprowadzając na rynek takie środki mówi się o wyzwoleniu kobiet czy wolności, ale to są bardzo wzniosłe hasła, podczas gdy światem rządzi polityka i ekonomia. Takie tabletki to czysty biznes i ogromne zyski firm farmaceutycznych, których obroty są większe, niż obroty przemysłu samochodowego.

Dlaczego ludzie nie widzą, że robią sobie krzywdę?

Głupota ludzka. Jest taki psalm (14), w którym czytamy: „Mówi głupi w sercu swoim: Nie ma Boga”. W Starym Testamencie głupota jest grzechem.

Watykan odrzucił rekurs ks. Wojciecha Lemańskiego. Jego pełnomocnik zapowiedział jednak, że kapłan zamierza się ponownie odwołać. Co Ksiądz Arcybiskup o tym sądzi?  

Ks. Wojciech wykorzystuje wszystkie instancje odwoławcze (są cztery). Prawo kanoniczne na to pozwala. Muszę jednak z bólem przyznać, że ks. Lemański stał się zakładnikiem mediów, które go prowadzą. Bez nich przestaje istnieć. W medialnym przekazie oskarża się kościelnych przełożonych ks. Wojciecha o to, że ukarali go za wyrażanie złego zdania o hierarchii. To przecież nieprawda. Głównym problemem była sytuacja w parafii w Jasienicy, gdzie doszło do radykalnego podziału wiernych. Ks. Wojciech tak sfanatyzował swoich zwolenników, że nie miałem innego wyjścia. Musiałem podjąć decyzję ostateczną i zamknąć kościół na jakiś czas.

Jak teraz wygląda sytuacja w Jasienicy?

Wciąż są podziały, ale już nie tak wielkie. Następuje uzdrowienie. Parafianie konsolidują się wokół nowego proboszcza. Jestem dobrej myśli. Jasienica już nie jest medialną „jedynką”.

Jaki jest Księdza przepis na dobrze funkcjonującą, aktywną wspólnotę wiernych?

W pracy duszpasterskiej stawiam na inicjatywę parafialną, która powinna być skoordynowana i inspirowana. Moją rolą jest właśnie inspiracja parafii do działania, mobilizacja laikatu. Kościół przypomina nieco długi pociąg osobowy (widziałem takie w Indiach). Blisko 300 metrów wagonów, wszystkie wypełnione po brzegi ludźmi. Zanim pociąg nabędzie prędkości, upływa wiele czasu, trzeba ogromnej siły. Tak jest z Kościołem. W naszej diecezji mam 184 „wagony”/parafie i wiem, że pokonanie inercji i rozpędzenie tego „pociągu” wymaga wiele czasu i współdziałania wszystkich.

Ważne jest chyba to, by nie budować wyłącznie na sobie. Parafia zarządzana przez mądrego proboszcza, będzie świetnie funkcjonować także po jego odejściu. Nie sztuką jest zrobić wszystko samemu.

Oczywiście, że to nie mogą być inicjatywy pojedynczych osób. Trzeba stworzyć etos, dynamikę całej diecezji. To wymaga czasu, nie zrobimy tego z dnia na dzień. Dostrzegam pewną niecierpliwość papieża, który od pierwszych chwil swojego pontyfikatu chce robić „raban”. Nie ulegajmy łatwym hasłom. Nie jest tak, że wyjdziemy na ulicę i zmienimy świat, jak za dotknięciem magicznej różdżki W mojej diecezji zorganizowaliśmy m.in. akcję, która przyciąga tłumy wiernych – chodzi o inicjatywę „Jezus na Stadionie”. Obecnie przygotowujemy drugą edycję tej inicjatywy. Modlitwa tak wielkiej liczby ludzi jest jak bomba atomowa. To niebywała energia duchowa.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk
Sebastian Moryń