Przegrana lewicy, co przyznaje Dunin, jest całkowita. Dotyczy bowiem nie tylko walki o „prawa reprodukcyjne” (czyli prawo do zabijania dzieci), ale także o symbole. - I naprawdę nie chodzi o to, że może przegralibyśmy referendum, „czy jesteś za gender?” (pewno wygrałaby niska frekwencja.) Ani nawet o to, że mogą dojść do władzy źli panowie z nacjonalistyczno-katolickiej prawicy. Przede wszystkim przegrywamy walkę o centrum. O niewierzących, choć praktykujących konformistów, ludzi zbyt zajętych własnym życiem, by głowić się nad gender-nie-gender. Przerywamy też walkę o sensowną edukację. O prawa reprodukcyjne. O symbole – podkreśla Dunin.

Ale socjolog i publicystka uznaje, że prawdziwą miarą przegranej jest to, że polska lewica musi wciąż okłamywać swoich wyborców i udawać inną niż jest, prezentując nie swoje, a katolickie poglądy. „Aborcja? Tak, aborcja jest wielkim złem, przecież zgadzamy się z wami, tylko chcemy z nią walczyć innymi metodami. Jak wiadomo Kościół w Polsce miał ogromne zasługi dla odzyskania niepodległości – czy ktoś ośmieli się zaprzeczyć? I czy powstałaby „Solidarność”, gdyby nie JPII? A na moralność najlepszy jest dekalog” - wskazuje.

Dunin wyznaje także, że Kościół otwarty, w który wytrwale wierzyła lewica, zwyczajnie nie istnieje. „Polska nieprawica wciąż modliła się do wymyślonego przez siebie Kościoła otwartego. Ale gdzie on jest? Do dobrych, mądrych księży. Co się z nimi stało? Wszystkie święta obchodzi po bożemu, z opłatkiem, i na krzyż w sejmie gotowa jest machnąć ręką, bo co to komu przeszkadza. Adam Michnik pisał o ptaszkach, które śpiewają papieżowi po polsku, GW podbijała nakład jakimiś żywotami świętych i broszurkami o cudach” - dodaje.

Jej wyznanie zawiera także rozstanie się z mitem „dobrego Franciszka”. „I wciąż ta wiara, że car to dobry batiuszka, tylko nie wie, co wyprawiają jego urzędnicy. Dobry był Wojtyła, a teraz, doprawdy, aż trudno w to uwierzyć, jeszcze lepszy jest Franciszek. Jakby nie był szefem tej instytucji z filią w Polsce, którą znamy. Nie będę płakała po księdzu Lemańskim, bo może zostanie kolejnym fajnym ex-księdzem. W Polsce to całkiem niezła fucha, zawsze trochę splendoru zostaje” - podkreśla.

A na koniec przechodzi do ataku i podkreśla, że nie trzeba się przejmować społeczeństwem czy jego opiniami. „Dość liberalne pod tym względem społeczeństwo wychowano do prolajferstwa. Czy nie można było wychować do czegoś innego? Są kraje, gdzie władze są bardziej liberalne od społeczeństwa, w każdym razie od sporej jego części. Rząd francuski nie przejmuje się marszami przeciwko małżeństwom homoseksualnym. W Polsce jest odwrotnie, prawo jest bardziej konserwatywne niż poglądy sporej części obywateli. Przemiany obyczajowe jednak następują, choć deklaracje i uregulowania prawne pozostają konserwatywne. A my będziemy bronić kompromisu aborcyjnego i pisać listy do cara, bo obawiamy się, że każde inne zachowanie postawi nas poza granicami polskiej normy. Tak kręcimy się w błędnym kole, które sami napędzamy. W ten sposób nieustannie dokonuje się legitymizacja roli Kościoła i „naszych polskich tradycji”. Wydaje mi się, że większości ludzi nie obchodzi ani gender, ani to, czy dwie lesbijki zawrą związek partnerski. Przyzwoity rząd, który umiałby rozwiązać najważniejsze problemy społeczne i ekonomiczne, mógłby spokojnie zliberalizować prawo i nie upadłby mimo marszów dla heteroseksualnego życia” - oznajmia.

TPT/Krytykapolityczna.pl