Poniedziałowa „Wyborcza” policzyła uczestników niedzielnych manifestacij. Nie wiem, wprawdzie czy faktycznie liczyła marsze w Warszawie, a nie na przykład na Marsie i w ogóle w jaki sposós liczyła, ale jej obliczenia są wprost zdumiewające. „Za prezydentem w marszu Razem dla Niepodległej poszło ok. 15 tys. osób. Marsz Niepodległości narodowców był liczniejszy – ok. 20 tys. osób. Kibole zaatakowali policję, zatrzymano ponad 130 osób” - mogliśmy przeczytać już na pierwszej stronie dziennika pod jakże wymownymi fotografiami obu manifestacji.

 

Nie zdziwiłoby mnie bardzo, gdyby „Wyborcza” - we właściwy sobie sposób napisała, że Marsz Niepodległości to pochód faszystów, którzy chcą podpalić Polskę. Wszak, w piątek, tuż przed Marszem jej rozkładówkę otwierało potężne zdjęcie chłopców ze specyficznym owłosieniem na głowach (a raczej jego brakami), dzierżących flagę z „celtykiem”. W środku można było znaleźć „brunatną mapę Polski”, która ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co mamy Polski z początku XVII wieku z dzisiejszymi granicami naszego państwa. To znaczy, jakieś odległe ziarnko prawdy może i można w tym znaleźć, ale ważniejsza niż prawda podawanej treści, jest intencja, z jaką się publikuje takie artykuły.

 

Kilka dni przed 11.11.12 zastanawiałam się, czemu jest tak cicho. Czemu zwalczająca Marsz Niepodległości jak stonkę w ziemniakach „Wyborcza” prawie w ogóle nie straszy faszystami. W porównaniu z klimatem grozy, jaki siał organ z Czerskiej przed ubiegłorocznym marszem, publikacje przed manifestacją „Odzyskajmy Polskę” były raczej jak poddawanie torturom słonia przez muchę, czyli żadne. Na dwa dni przed MN „Wyborcza” przystąpiła do ofensywy, publikując wspomnianą brunatną mapę. Poza tym, że podawane tam liczby całkowicie nijak mają się do rzeczywistości, autorzy artykułu dopuścili się rzeczy niesłychanej – do jednego wora z ONR, MW, NOP i Autonomami wrzucili na przykład Nową Prawicę Janusza Korwin-Mikkego. Cel był jeden – zasiać atmosferę grozy, że oto, jak Polska długa i szeroka, stoi hajlującymi naziolami, którzy już zwierają szyki w pochodzie na Warszawę.

 

Jasne, szeroko pojęte środowisko narodowców po części jest samo sobie winne. Pisałam już w głośnym artykule „Łysi neonaziści...” o wizerunku, na jaki pracuje ONR i MW, za co spotkał mnie swoisty środowiskowy ostracyzm. Ze swoich słów się jednak nie wycofuję, a tym, którzy tekstu nie czytali, albo przez siedem miesięcy od jego publikacji nadal go nie zrozumieli, przypomnę tylko podstawową tezę. Nigdzie NIE napisałam, że wszyscy narodowcy to łyse pały na pedały, ani tym bardziej nigdzie NIE twierdziłam, że to właśnie z takich uczestników składa się Marsz Niepodległości (swoje przemyślenia skonstruowałam przede wszystkim w oparciu o zupełnie inną manifestację, czyli marsz Tradycji i Kultury, contrę do gejowskiej parady w Warszawie oraz Krakowie). Fakt faktem, że o ile w liczącym może nawet 100 tys. Marszu Niepodległości takie skrajności to naprawdę margines marginesu marginesu, o tyle w blokadzie pedalskiego pochodu, liczącej może 200-300 osób nie trudno znaleźć miłośników gustownych koszulek „Blood&Honour”. I nie ma co się oszukiwać, że tak wcale nie jest, bo właśnie na tym gruncie wyrastają takie, a nie inne publikacje „Wyborczej”. Co ciekawe, wysoko postawiony w nowo powstałym Ruchu Narodowym działacz, którego nazwisko miłościwie pominę, aby nie spotkał go taki sam ostracym, jak mnie, kilka dni po opublikowaniu „Łysych neonazstów...” w rozmowie osobistej przyznał mi: „Nie napisałaś niczego nowego. Wszyscy o tym wiedzą. Ale puszczanie takiego artykułu na kilka dni przed marszem-blokadą pochodu homoseksualistów...”. That's the point of view.

 

Wróćmy jednak do Marszu Niepodległości, na którym fani celtyków, pięciu piw i ostatecznych rozwiązań kwestii żydowskiej stanowią po prostu ziarnko piasku na pustyni, co jednak wielu osobistościom (vide: Bronisław Wildstein) i zwykłym obywatelom nie pozwala na udział w pochodzie. Jak ten problem rozwiązać? Trudno powiedzieć, wszak to tandem MW-ONR wyszedł z propozycją maszerowania 11.11. i robienie jakichkolwiek innych manifestacji byłoby zwykłą kradzieżą ich idei, skazaną na sukces równy prezydenckiemu marszykowi, który liczył na moje, może zbyt mało wprawne w szacowaniu liczb – oko maksymalnie 4-5 tys. uczestników.

 

Jaki jednak przekaz otrzymała po 11.11.12 opinia publiczna? Oto stanął naprzeciw siebie potężny, pełen godności i majestatu, a jednocześnie radosny i rodzinny marsz pod wodzą BronKom (copyright by Artur Zawisza) oraz margines (także społeczny) kiboli, chuliganów i bandytów, którzy atakują policję. Warto zacytować „Wyborczą”, bo ten cytat winien być podawany przyszłym adeptom dziennikarstwa jako wybitnie skrajny przykład manipulacji. „Po raz pierwszy urzędujący prezydent wyszedł poza rutynę uroczystości przy Grobie Nieznanego Żołnierza i kroczył na czele kilkunastotysięcznego pochodu (...). Policja na razie nie podaje dokładnych danych, ile osób wzięło udział w marszu (narodowców – przyp. MB). Nieoficjanie było ich około 20 tys.)”. Czyli mamy praktycznie remis, but the winner is... Mr. Pą Prezydą (Mazurek&Zalewski) bo na jego marszu nikt się nie pobił. W kwestii liczebności trzeba jeszcze jednak pamiętać – a jest do istotna sprawa – że na marsz prezydenta przyszli politycy, bo musieli, urzędnicy, bo im zapłacono i policja – na rozkaz (Zawisza, 11.11.12) , zaś do Marszu Narodowców nikt nikogo nie zmuszał.

 

Mainstreamowe media jednak dostały to, co chciały – świetnie kontrastujące z ciepłymi obrazkami z marszu prezydenckiego sceny fruwających koszy na śmieci, płyt chodnikowych, bandytów w kominiarkach i napierających na tłum oddziałów policji, armatek wodnych zatrzymywanych przez posłów, krzyczących, że to znowu stan wojenny, etc. Trudno przypisywać za te wszystkie wybryki winę organizatorom MN, faktem jest, że niestety wszystko to idzie na ich koszt i jeszcze bardziej osłabia wizerunkowo. W związku z tym, baron polskiego (czy raczej polskojęzycznego) dziennikarstwa, Tomasz Lis może później w swoim programiku lecącym w prime time serwować obrazki regularnych wojen ulicznych, mówiąc, że to przecież Marsz Niepodległości.

 

Poseł Artur Górski, Stanisław Pięta i Przemysław Wipler, organizatorzy, Artur Zawisza i obserwatorzy, jak Roman Polko mówią zgodnie o prowokacji policyjnej. Nie wiadomo na razie na jaką skalę, wiadomo, że była. Kto życzył sobie takiego, a nie innego przebiegu 11.11 w Warszawie? Trudno rzucać daleko idące oskarżenia. Wiadomo za to, kto na tych zamieszkach skorzystał.

 

Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia – czy Marsz Niepodległości, który całym sercem (pomimo kilku „ale”) popieram, będzie mógł się kiedyś obyć bez tych wszystkich przepychanek. Na razie jednak organizatorzy MN robią raczej wszystko, by jeszcze bardziej zradykalizować swoje pochody. Zaproszenie Jana Kobylańskiego do honorowego komitetu poparcia (choć odznaczonego orderami przez trzech kolejnych prezydentów, to jednak bardzo kontrowersyjnego) czy powołanie Ruchu Narodowego – to raczej działania mające efekt mniej więcej taki, jak systematyczne podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Mimo pokrętnych wypowiedzi, że RN nie obchodzą kwestie parlamentarne, nikt chyba nie ma wątpliwości, o co chodzi narodowcom (zresztą Holocherowi wymsknęło się wczoraj w Radiu Wnet, że nie wykluczają powstania partii). Same tego zapowiedzi to dla niektórych sympatyków MN już za dużo, nie wspominając o klubach Gazety Polskiej i Tomaszu Sakiewiczu, którego pomarszowe wypowiedzi zabrzmiały jak żale zdradzonej panienki („To środowisko chce po prostu stworzyć partię polityczną. Mają oczywiście do tego prawo tylko powinni jaśniej ludzi poinformować iż jednym z celów marszu jest nie tylko uczczenie Święta Niepodległości Polski ale także utworzenie partii. W polityce czasami jest tak, że cele polityczne nie współgrają z tą symboliką. I stąd też takie potraktowanie, dla mnie niezrozumiałe, Józefa Piłsudskiego” - wywiad udzielony portalowi wpolityce.pl tuż po MN). Jeśli faktycznie do powstania jakiejś partyjki dojdzie, to narodowcy nie mają co liczyć, że ich szeregi w listopadzie 2013 ponownie zasilą kluby Gazety Polskiej czy słuchacze Radia Maryja. Pójść będzie trudniej także posłom PiS, jak Górski czy Pięta. Zresztą, politycy PiS już niechętnie wypowiadają się o planach narodowców. „Drżę od niedzieli, spać nie mogę, poty mnie oblewają – powiedział Joachim Brudziński o planach organizatorów Marszu Niepodległości ("Gazeta Wyborcza", 13.11.12).Niech się skrzykną innego dnia, nie w Święto Niepodległości, wtedy okaże się, ilu naprawdę ich jest. Wykorzystywanie manifestacji z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości do powoływania politycznej inicjatywy jest nieporozumieniem” - dodał. Inna sprawa, jakie szanse miałaby na sukces nowo powstała partia? Czy nie skończy podobnie jak PJN, zasilając jedynie polityczny plankton i jeszcze bardziej dzieląc – i tak już poszatkowaną – prawą scenę polskiej polityki? Wątpliwości co do tego nie ma poseł Przemysław Wipler, który nie kryje zdegustowania zapowiedziami narodowców. „Obce są mi poglądy ONR, tak samo jak obce są mi poglądy skrajnej lewicy. Wypadam z tej formuły. Taka skrajna prawica jest skazana w Polsce na margines i porażkę” – stwierdził.

 

 

Marta Brzezińska